18 sie 2015

XV The End

Cienka gałązka zakołysała się. Niewielki, czerwony owoc miękko opadł na wyściełaną mchem ziemię. Wiewiórka czujnie nastawiła swe drobne uszka i ostrożnie zeszła z drzewa. Nie spuszczając swych czarnych oczu z siedzącej niedaleko postaci sięgnęła po owoc i łapczywie schowała go w puchate futerko. Nagle ciszę rozdarł podniesiony szept dziewczyny, za której głowę ofiarowano sakwę galeonów. Zwierzątko zacisnęło ostre pazurki na chropowatej powierzchni owocu i widząc zbliżającego się mężczyznę, czmychnęło w zarośla. 
-Nie zasłużył choćby na jedno skinienie mojego palca!- krzyknął Harry,wzburzony machając rękami
-Uratował mnie! Ciebie, Rona! Nas! 
Potter popatrzył na kipiącą ze złości przyjaciółkę i pokręcił zrezygnowany głową. Nie widział Hermiony od tak dawna, że jeszcze dziś rano, gotów był oddać za nią życie. Teraz zastanawiał się, jak mógł być takim głupcem. Zarozumiała i pełna gniewu przyjaciółka stanowiła poważne zagrożenie dla planu Dumbledore'a. Dla jego planu. Stała się kimś, kogo jeszcze kilka miesięcy temu gorąco nienawidziła. W jej ciemnych oczach wciąż tkwiła cząstka dawnej Hermiony, lecz zamknięta za lodową, śluzowatą maską, nie miała szans dojść do głosu. Patrzyła na niego wyniośle i jadowicie sącząc słowa, zaciskała ręce w pięści. A on stał tam jak głupi, wpatrując się w nią z rozdziawioną gębą i skotłowanymi myślami. Nie miał pojęcia jak powiedzieć Hermionie, że człowiek, który był dla niej przyjacielem, dla niego wciąż stanowił śmiertelne zagrożenie. Miał tylko nadzieję, że przyjaciółka zachowała resztki rozsądku i choć po części zrozumie jego decyzję o wysłaniu Rosiera  i Scabiora do Azkabanu, gdy tylko zakończy się cholerna wojna. O ile w ogóle się zakończy.
-Decyzja została podjęta Hermiono- szepnął, obserwując otumanionego przez Śmierciożercę Rona, który od dobrych dwóch minut próbował stanąć na nogi- Pomóc?
Przyjaciel machnął ręką i mrucząc coś pod nosem, opadł na mokre, leśne runo.
-Sam się dziwię, że to powiem Harry- wychrypiał, wbijając w niego swe przekrwione, zielone oczy- Ale ona ma rację. Powinniśmy pozwolić odejść Rosierowi.
-Nie do wiary Ron. Ciało Ginny wciąż nie zostało znalezione, Hermiona przez dwa miesiące tułała się z tymi szaleńcami i sama nie wie już kim jest a twoja rodzina skurczyła się o połowę...
-On tego nie zrobił Harry- powiedziała Hermiona lecz nim zdołała coś dodać, przyjaciel przerwał jej machnięciem ręki.
-Koniec dyskusji. 
-No tak- warknął podnoszący się na nogi Ron- Zapomniałem, że to TY tu podejmujesz decyzje. Tylko TWOJE zdanie się liczy i tylko TY możesz ocalić ten cholerny świat- dodał i otrzepując się z kolek, zniknął w blado oświetlonym namiocie.
Harry otworzył zdumiony usta, lecz zamknął je szybko. Stojąca pod drzewem Hermiona pokręciła zrezygnowana głową i wchodząc do namiotu wyszeptała:
-A Ty myślisz, że to ja nie wiem kim jestem.
A niech to szlag! Będzie tego żałował.
*** 

Sześć lat później
-Kochanie, wychodzimy!- krzyknęła i zapinając płaszcz, zgarnęła leżące na szafie klucze. 
Wybiegając z domu nacisnęła guzik a stojący na podjeździe samochód zapiszczał cicho. Zamykając za sobą drzwi auta, zerknęła na wybiegającego z domu chłopca i uśmiechając się krzyknęła:
-Niczego nie zapomniałeś?
Chłopiec potrząsnął głową, rzucając plecak na siedzenie. Zapinając pasy popatrzył na wiszący nad lusterkiem zegarek i skrzywił się niezadowolony.
-Znowu się spóźnimy. Tata będzie zły- mruknął, odgarniając z czoła ciemne włosy.
Kobieta roześmiała się perliście, odpalając samochód.
-Uwierz mi słonko, nigdy nie należał do punktualnych.
-Mówił, że ty...
-Kiedyś- odparła, wzdychając ciężko- Ale jak wiesz, wszystko się zmieniło- dodała uśmiechając się sztucznie- Doczytaj stronę o Chropiankach, obiecałeś Hagridowi, że będziesz mistrzem w Opiece Nad Magicznymi Stworzeniami.
Chłopiec westchnął ciężko, ale mrucząc coś pod nosem sięgnął po grubą, oprawioną w skórę książkę. Kobieta odetchnęła z ulgą widząc, że dzisiejszego ranka ulice są wyjątkowo mało zakorkowane. Po paru minutach byli już na miejscu. Gdy tylko zaparkowała chłopiec wyskoczył z samochodu i popędził w kierunku stojącego w drzwiach domu mężczyzny. Hermiona uśmiechnęła się delikatnie i chowając kluczyki do kieszeni podeszła bliżej tulącego syna Rona. 
-Znów zaspaliśmy- powiedziała wchodząc do środka uroczo, ale skromnie urządzonego domu.
-To jej wina- krzyknął Hugo, trącając siedzącą na kanapie siostrę.
-Tato!- pisnęła wściekle Rose, próbując zepchnąć brata z kolan.
-Nie chcesz go jeszcze na parę dni?- zapytał Ron, prowadząc Hermionę do kuchni- Kawy, herbaty...?
-Nie, dziękuję. Dostałam wezwanie i pilnie muszę stawić się w pracy- odparła, przypatrując mu się spod oka.
Rude włosy Rona znacznie ściemniały a na jego bladej twarzy zaczęły pojawiać się drobne zmarszczki. Od uśmiechu- stwierdziła Hermiona, czując jak ogarnia ją przyjemne uczucie ciepła i zadowolenia.
-Co u Romildy? Jak noga?
Ron uśmiechnął się słysząc szczerą troskę w głosie przyjaciółki. Choć ich drogi już dawno się rozeszły, wciąż była mu niesamowicie bliska. Hermiona była ważnym elementem rodziny Weasleyów, bez którego żadne z nich nie wyobrażało sobie życia. Rose i Hugo wręcz ubóstwiali ciotkę, nie wspominając o Romildzie, dla której była ona kuchennym guru. 
-Po złamaniu nie ma ani śladu, ale wciąż jest nieco osłabiona- powiedział- Dziękuję, że zajęłaś się Hugonem. Nie wiem co zrobił bym bez twojej pomocy. 
-Nie ma problemu- powiedziała, kierując się w stronę wyjścia- No nic, muszę lecieć. Pozdrów Romildę. 
Ron skinął głową i opierając się o futrynę, obserwował jak samochód Hermiony znika za rogiem. Wzdychając ciężko, kopnięciem zamknął drzwi i popatrzył na siedzące przed telewizorem dzieci. Po chwili, ociągając się, wdrapał się na piętro i czując jak serce podchodzi mu do gardła, sięgnął po leżący na szafie list. Sowa Romildy zahukała gniewnie i trzepocząc skrzydłami przesiadła się na metalową barierkę łóżka dziewczynki. Ron oparł głowę o chłodną ścianę i ponownie przeczytał przyniesiony godzinę temu list:

Mafalda Hopkrik, Minister Magii, Szef Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów oraz Kwatery Głównej Aurorów zawiadamia
Dnia 16 lipca bieżącego roku nastąpiła masowa ucieczka osadzonych z Azkabanu. Do zdarzenia doszło w późnych godzinach wieczornych, podczas wizyty asystenta szefa Kwatery Głównej Aurorów Harrego Pottera. Dzięki jego umiejętnościom oraz szybkiej reakcji strażników, siedmiu z osadzonych udało się pojmać nim opuścili wyspę, na której mieści się budynek Azkabanu. Z przykrością informuję, że trzech więźniów zdołało zbiec mimo usilnych starań towarzyszących panu Potterowi Aurorów. Minister Magii, Mafalda Hopkrik informuje, że zbiegli należą do wyjątkowo groźnych przestępców. Za pojmanie ich (żywych lub martwych) oferowana jest wysoka nagroda. Nalegamy, by zachować szczególną ostrożność, zwłaszcza, gdy nie posiadają państwo odpowiednich kompetencji. Informujemy, iż została uruchomiona specjalna, alarmowa linia-60 444 60. Osoby posiadające jakiekolwiek informacje na temat zbiegów, proszone są o kontakt z Ministerstwem Magii.
POSZUKIWANI 
Rabstan Lestrange (Śmierciożerca, brał udział w dwóch wielkich wojnach czarodziejów)
Vanja Sayza Karensky (animag, brała udział w drugiej wojnie czarodziejów, szczególnie niebezpieczna)
William Scabior (Śmierciożerca, Szmalcownik, brał udział w drugiej wojnie czarodziejów)

Powodzenia Panie Weasley
***
Trzasnęła drzwiami i rzucając płaszcz na obity aksamitem fotel, opadła zmęczona na kanapę. Przymknęła oczy i próbując pohamować bijące jak oszalałe serce, westchnęła ciężko. Zamieszanie w Ministerstwie, spowodowane ucieczką Śmierciożerców z Azkabanu wyczerpało ją do cna. Nie miała pojęcia, którym dupkom tym razem udało się zbiec z więzienia i szczerze powiedziawszy, kompletnie ją to nie interesowało. Śmierciożercy i wszystko, co było z nimi związane... przeszłość. Bolesna przeszłość, od której całkowicie się odcięła. 
Uśmiechnęła się gorzko.
-Znów to robisz Granger- szepnęła, zdając sobie sprawę jak bardzo się oszukuje.
Obróciła tkwiący na palcu, złoty pierścień i pokręciła zrezygnowana głową. Ponownie przymknęła oczy, dając ponieść się wspomnieniom. Wiedziała, że po raz kolejny popełnia ten sam błąd, że wracając do przeszłości rozdrapuje ledwo co zabliźnione rany.Mimo to nie potrafiła się powstrzymać. Nie dziś. Zapach przesiąkniętego deszczem lasu, osiadająca na skórze mgła oraz oblepiający ją niczym pajęczyna odór krwi i taniego alkoholu. Dotyk raniącej palce, ciernistej różdżki, chłodnych, naznaczonych zadrapaniami palców. Widok pogrążonej w mroku polany i siedzącego przy ognisku Scabiora. Cichy szum drzew i jego niski, gardłowy śmiech. Tak blisko...
-Nie- szepnęła, czując jak fala paraliżującego chłodu zalewa jej otępiałe ciało- Niemożliwe...
Zaciskając dłonie w pięści znów poczuła się jak młoda, niepewna siebie Gryfonka. Tak wiele dni przepłakała zdając sobie sprawę, że ON nie wróci, tak wiele godzin spędziła leżąc na niepościelonym łóżku, do krwi raniąc sobie ręce ściskanym kurczowo pierścieniem. Tak wiele lat żyła wspominając to jak pachniał, jak mówił, jak się poruszał. Jaki był. A gdy w końcu pogodziła się z tym, że nigdy więcej go nie zobaczy, nie poczuje, nie dotknie.
Stał zaledwie parę metrów od niej, był na wyciągnięcie ręki. Choć jego twarz ukryta była pod przepastnym kapturem, doskonale wiedziała, że to on. Szczupła, muskularna sylwetka szczelnie okryta kunsztownie zdobionym płaszczem przysłaniała jedyne źródło światła- świecący na ciemnym niebie, blady księżyc. Przełknęła głośno ślinę widząc lśniące pod kapturem, dzikie, kocie oczy. Tak bardzo chciała go nienawidzić, tak bardzo... Po prostu nie potrafiła.
-To naprawdę ty...
Siedzący na parapecie kruk zakrakał gardłowo, przeskakując na osłonięte płaszczem ramię mężczyzny.
-Witaj piękna.

Obserwatorzy

Layout by Yassmine