18 sie 2015

XI Shut up, heart!

-Wiesz, że to nie będzie łatwe...
-Wiem.
-Jest wyczerpana, ale wciąż wystarczająco silna by oprzeć się zaklęciu. 
-Jest taka możliwość, ale uwierz mi, jej silna wola nie ma szans z moją. Mi, zależy bardziej. 
Popatrzyła na niego zdezorientowana i pociągnęła z butelki kolejny łyk chłodnego, mdłego napoju. Skrzywiła się zniesmaczona.
-Kiedy do cholery napijemy się Ongistej? Mam już dość tego pieprzonego wywaru z pieprzonych ziółek!
Scabior wyjął z kieszeni niewielki, ostry nożyk i podważył nim wieczko świeżo otwartej puszki. Słony zapach marynowanego bekonu rozszedł się dookoła dogasającego ogniska -Jesteś na detoksie- mruknął, wkładając do ust duży kawałek soczystego mięsa.
Vanja parsknęła gniewnie i niczym rozdrażniona kotka, obnażyła pożółkłe od papierosów zęby.
-Użyjmy Cruciatusa, będzie łatwiejsza. 
Scabior skrzywił się nieznacznie i wygrzebując z puszki kolejny kawąłek bekonu odparł:
-Nie mam pojęcia skąd w tak pięknej dziewczynie tyle okrucieństwa, ale szczerze powiedziawszy, cholernie mnie to nie obchodzi. 
-Co więc zamierzasz zrobić? Ot tak rzucić na nią Imperiusa?
-Ot tak- mruknął, rozkładając ręce w teatralnym, pełnym lekceważenia geście.
-To jej przyjaciele. Zrobi wszystko by ich chronić.
-Wiele- poparwił ją Scabior, podając dziewczynie puszkę- Kiedyś zapewne oddałaby za nich życie, ale teraz... Jest słaba. Poza tym, teraz wszystko się zmieniło.
Vanja wepchnęła do ust bekon i otarła ściekającą po brodzie strużkę oleistej marynaty.
-Co masz na myśli?
-Krwawe piętno wojny odcisnęło na aksamitnej skórze szlamy bolesne piętno. Jest zmęczona i samotna. Powoli traci wiarę, choć nie można odmówić jej wielkiej siły woli. Każdy z nas jest egoistą, tylko nie każdy z tym walczy. Ona przestaje. Zrobi wiele by uwolnić się od bolesnych wspomnień. A ja wspaniałomyślnie jej pomogę. 

 ***
Ognisko dogasało, głosy przyjaciół cichły. Leżąca obok Angelina pochrapywała cichutko, ściskając w poranionej dłoni wyrwaną z rąk Śmierciożercy tkaninę, z wyszytym znakiem Zakonu. Poplamiony kawałek bluzy Ginny odbijał światło z bladych płomieni, zażarcie walczących z grubymi kawałkami suchego drewna. Michael pogrzebał w metalowej misce, dziubiąc widelcem resztki czerwonej fasolki, która była jego pierwszym treściwym posiłkiem w tym tygodniu. Mimo to nie czuł głodu. Od kilku dni, nie czuł właściwie nic. Wszyscy obchodzili się z nim jak z jajkiem, nie wiedząc, że bliżej mu do pieprzonej wydmuszki. Wszystkie emocje dosłownie wyparowały, nawet żal, który towarzyszył mu od momentu, gdy Ginny zostawiła go dla Pottera...
-Powinieneś się przespać.
Uśmiechnął się, słysząc delikatny, pełen współczucia głos Blythe. Podwinął rękawy swej przesiąkniętej zapachem dymu koszuli i popatrzył na nią zrezygnowany. Kilka dni temu dziewczyna dołączyła do nich, rekomendowana przez Sturgisa, który towarzyszył im w ramach ochrony młodych czarodziejów przez Zakon. Podmore dużo pił i jad też nie mało, jednak nie raz udowodnił, że nie na darmo należy do Zakonu. Rodzina Blythe zginęła w pożarze, podczas ataku Śmierciożerców na czarodziejską dzielnicę Londynu. Jak twierdził Podmore, sama Blythe miała niebywałe szczęście, ponieważ podczas napaści była w Beauxbatons, które tuż po jej ucieczce ze Sturgisem zostało zajęte przez sługusów Voldemorta. Michael szczerze wątpił w "niebywałe szczęście" Blythe. Śmierć Ginny spowodowała, że stał się wrakiem człowieka. Nie widział sensu w dalszym, cholernym życiu na tym pieprzonym świecie. Jak więc miała czuć się Blythe? Mimo, iż na jej ślicznej twarzy wciąż gościł nieśmiały uśmiech, w głębi duszy cierpiała. Widział to. Widział nie raz.
-Popatrz-szepnęła, kładąc mu ciepłą dłoń na bolącym, pokrytym drobnymi zadrapaniami ramieniu-Piękny.
Odwrócił lekko głowę w kierunku siedzącego na pobliskim drzewie ptaka. Skinął nieznacznie głową lecz nim zdążył odpowiedzieć ostre kontury ciemnych skrzydeł rozmyły się, przeobrażając się w szczupłe, trzymające różdżkę dłonie. Zielone światło oświetliło obozowisko, na moment oślepiając Michaela. Upadł na ziemię i zasłaniając ramieniem oczy popatrzył  na leżącą obok Blythe. 
-Podmore!-ryknął i przetaczając się na drugi bok minimalnie umknął lecącej w jego kierunku Avadzie.
Angelina zerwała się piskiem i potykając się pobiegła w kierunku rozłożonego na skraju lasy namiotu. Michael wygrzebał z kieszeni różdżkę i klnąc pod nosem, popatrzył na nagą kobietę-animaga, odbijającą zaklęcia Sturgisa. Nagle dostrzegł wyłaniającą się z lasu postać Malfoya.
-Co ty...- warknął, ze zdumieniem przyglądając się nadchodzącemu Ślizgonowi.
-Drętwota!
-Protego!
W ostatniej chwili sparował zaklęcie, jednak siła uderzenia ponownie rzuciła go na ziemię, tuż obok ciała martwej Blythe. W jej pustych, przepełnionych smutkiem oczach odbijała się niewyraźna sylwetka zbliżającego się Ślizgona. Zakląl siarczyście, zdając sobie sprawę jak daleko leży jego różdżka. 
-Drętwota!
Strumień czerwonego światła ugodził Malfoya w pierś, rzucając jego ciałem niczym marionetką. Michael podparł się na łokciu i popatrzył na stojącą przed nim Angelinę.
-Gdzie...
Pomogła mu wstać i wskazała głową na wzmacniającego barierę Neville'a i towarzyszącą mu Lunę. 
-Śmierciożercy nie mogą się dowiedzieć, że tu jesteśmy!- szepnęła i pociągnęła go w kierunku walczącego z animagiem Sturgisa.
Nagle, tuż przed nimi pojawiła się doskonale im znana, szczupła postać. Jej ciemne loki związane w luźny warkocz przysłaniały pozbawione wyrazu, orzechowe oczy. Na bladej, posiniaczonej twarzy Hermiony igrał delikatny, groteskowo wyglądający uśmiech.
-Nie wierzę- szepnęła Angelina, zaciskając dłoń na ramieniu chwiejącego się na nogach Michaela- Co tu robisz?
Struga zielonego światła przeleciała tuż nad ramieniem Gryfonki i trafiła w stojący za jej plecami namiot. Materiał rozerwał się na strzępy, a fruwające w powietrzu ciemnoniebieskie nitki osiadły na ciemnych włosach zszkowoanej Angeliny.
-Doskonale się bawi- wymruczał stojący za plecami Hermiony mężczyzna.
Jego przystojną twarz wykrzywiał dziki, szyderczy uśmiech a na posiniaczonym prrzedramieniu widniał pulsujący lekko mroczny znak.
-Ale jak...
Angelina machnęła różdżką, odbijając kolejne posłane przez Śmierciożercę zaklęcie.
-Rzucił na nią Imperiusa!- krzyknęła przerażona, wciskając w trzęsącą się niepewnie dłoń Michaela ciepły patyk.
Śmierciożerca zaśmiał się rozbawiony i machnał lekceważącą dłonią.
-Zajmij się nimi- mruknął, od niechcenia odbijając lecące w jego kierunku zaklęcie oszałamiające, posłane przez Lunę- Mam coś do załatwienia.
Hermiona skinęła posłusznie głową i wbijając pusty wzrok w stojacą przed nią Angelinę krzyknęła:
-Sectusempra!
Michael w ostatniej chwili zdołał odepchnąć dziewczynę. Jasny, przypominający błyskawicę promień z impetem uderzył go prosto w pierś, powalając na ziemię. Krzyknął przeraźliwie, czując przenikający jego ciało ból. Zacisnął dłoń na poplamionym krwią rękawie koszuli i popatrzył na walczącą z Hermioną Angelinę. Kilka metrów dalej Podomre toczył zaciętą walkę ze śmiejącą się szaleńczo dziewczyną, o długich, kruczoczarnych włosach. Jęknął cicho, czując jak jego ciałem wstrząsa kolejny, bolesny dreszcz. 

*** 

-Impedimento!
Zaklęcie zwaliło Lunę z nóg. Przeleciała nad leżącym w kałuży krwi Michaelem i uderzyła w pień starego drzewa. Gruchot łamanych żeber dudnił jej w uszach. Z głuchym jękiem opadła na ziemię, zastanawiając się, czy śmierć może przyjść w tak piękną noc. Chyba aż taką okrutnicą nie jest. Nie jest, prawda mamo? 
Bywa.

***

Patrzył jak ciało Luny zamiera. Serce podeszło mu do garła, a gniew zdusił pnące się w górę kratni słowa. Drżącą ręką siegnął po leżącą obok różdżkę i popatrzył w pozbawione wyrazu oczy przyjaciółki. Kimkolwiek był walczący z Angeliną mężczyzna, był silny. Hermiona była najzdolniejszą czarownica z jaką kiedykolwiek się zetknął. Zawsze wiedziała co powiedzieć, co zrobić, jak wyjść z beznadziejnej sytuacji, z pozoru bez wyjścia. Nie raz pomagała mu odrabiać prace domowe, robiła za niego eliksiry, wiedząc, że sam nie da rady, że znów stanie się pośmiewiskiem całej klasy. Snape'a.
Teraz stała przed nim, a w jej orzechowych oczach widział tylko pustkę. Żadnego znanego mu uczucia, drobnej emocji. Jej namiastki. Długo wahał się, przed rzuceniem zaklęcia jednak widok jej szalonego uśmiechu dodał mu sił. To wyjdzie jej na dobre. Gdy tylko ją ogłuszy, zabierze ją daleko stąd. Razem z Podmorem i resztą wrócą do siedziby Zakonu i pomogą Hermionie dojść do siebie. Powiedzą jej co stało się z Ginny. Dowiedzą się gdzie jest Ron i Harry...
-Petrificus Totalus! 
Bum. Głupie mrzonki Neville. Już po Tobie.
*** 
Nie mogę tego zrobić! Tak nie można! To niewinni ludzie!
Może. A może nie. Nie nam to osądzać. Protego!
-Protego!
A niech cię szlag! Jesteś Śmierciożercą! Powinnam wiedzieć...
Powinnaś. Wiedziałaś. Drętwota!
-Drętwota!
Dlaczego? Dlaczego mi to robisz? Dla ciebie to nic niezwykłego, po walce zaśniesz niczym zmęczony zabawą kociak a ja? Nigdy sobie tego nie wybaczę!
Dlaczego miałoby mnie to obchodzić? Jestem zły, czyż nie, piękna? Protego do cholery!
-Protego!
Zło to zepsute dobro.
Dobrze piękna, niech ci będzie. Byłem kiedyś smacznym i soczystym jabłuszkiem, ale teraz stałem się zepsutym i nie nadającym się do jedzenia owocem. Nigdy więcej nie będę delicją na upalne dni.Zawsze można zrobić wino....Wyszło na twoje, zrobiłam swoje. Proszę, wypuść mnie już. Nie zniosę tego więcej. A chcesz tego?Tak. Proszę.Potrzebuję rąk do pracy. Jeszcze moment kochanie. Chwila i znów będziesz sobą. Nikogo nie zabijesz, obiecuję ci to. Jak mogę ci wierzyć? Jesteś Śmierciożercą. Prowadzisz mnie na śmierć. Chcesz zabić moich przyjaciół. Moimi własnymi rękami!Nie masz wyboru, musisz mi uwierzyć. Zajmij się Draconem. Nie zniosę, gdy znów zostanie ranny...Jęczy jak lelek, wiem. Już idę.

*** 

Mała szlama- pomyślał, odbijając zaklęcie Podmore'a. Przeklęty pijak zaciekle się bronił, jednak Vanja powoli uzyskiwała przewagę. Nie chciał interweniować za wcześnie, mała musiała się wyżyć. Ewidentnie mogła wykończyć go w poprzedniej wymianie zaklęć, jednak leniwie odbiła oszałamiacz, udając, że potyka się o zwłoki leżącego w kałuży krwi chłopaka. Katem oka widział, jak szlama wyciąga Malfoya poza pole bitwy. Miał spore trudności z rzuceniem na nią Imperiusa, jednak po kilku minutach poddała się jego wpływowi. Znacznie osłabiło to jego koncentrację, ale udało mu się utrzymać ją w ryzach i samodzielnie walczyć. Był wyczerpany, ale walka dobiegała końca. 
Podmore upadł na kolana, a jego ociekająca potem twarz pobladła.
-Na Salazara!- zaklął Scabior, wkładajac ręce do kieszeni kraciastych spodni-Skończ to wreszcie! Nie mogę patrzec na tego pijanego popaprańca...
Vanja jęknęła zawiedziona lecz szybko wykonała rozkaz Szmalcownika. Zielone światło błysnęło a ciężki, chrapliwy oddech Podmore ucichł. Ciężkie ciało gruchnęło o ziemię, dźwięk łamanych kości rozszedł się echem po pogrążonym w ciszy lesie. Vanja pokręcił zrezygnowana głową i schowała różdżkę do kieszeni.
-Myślałam, że będzie fajniej.
Scabior uciszył ją machnięciem ręki. Miał dość jej dziecinnych narzekań. Może i była pozbawioną sumienia morderczynią, ale wciąż pozostawała rozwydrzoną nastolatką. W swoim marudnym rzężeniu przypominała samego Malfoya. 
-Co z tym zrobimy?- zapytała, dłubiąc butem w kałuży zakrzepłej krwi-Nie weźmiemy ich chyba ze sobą, nie gdy Zakon depcze nam po piętach.
-Myślenie zostaw mi- warknął i popatrzył na siedzącą w bezruchu szlamę.
Jej orzechowe oczy wciąż świeciły pustką. Pozbawione charakterestycznych dla Granger iskierek buntu i uporu wciąż przykuwały jego wzrok. Szczupła, wyssana z życia sylwetka dziewczyny sprawiała wrażenie kruchej niczym chińska porcelana.
-Weź szlamę i Malfoya i rusz w dół zbocza. Gdy uznasz, że jesteś na tyle daleko by Zakon i Lestrange nie wpadli na twój trop, rozbij obóz. I pamiętaj o zaklęciach ochronnych.
Vanja niechętnie skinęła głową i ciągnąc za sobą niemrawą dwójkę zniknęła w pogrążonym w mroku lesie. Scabior machnął różdżką w kierunku leżącej w kałuży krwi dziewczyny. Pormień zielonego światła na chwilę oświetlił osnutę krwawym swądem śmierci obozowisko. Popatrzył na leżące pod drzewem ciało blodynki i pokręcił zrezygnowany głową. Mała musiała być córką pieprzniętego redaktora "Żonglera" Lovegooda. I przyjaciółką cholernej szlamy.
-Morsmorde!Zielona kula wystrzeliła ku szczytom drzew i poszybowała ku niebu. Olbrzmia, szmaragdowa czaszka z drobych, przypominającyh gwiazdy punkcików rozbłysła na czarnym sklepieniu, niczym misterne dzieło sztuki. Spomiędzy szczęk, jak język, wysuwał się wąż, wydając z siebie niski, ledwo słyszalny dźwięk. Osnuty zieloną mgiełką symbol oświetlił twarz kucającego nad ciałem Luny Scabiora. Nagle z Mrocznego Znaku wyłoniły się trzy, przypominające pociski kule czarnego dymu. Lestrange zaśmiała się szaleńczo i otrzepując długą do ziemi, ciemną suknię odgranęła różdżką opadajacy na twarz kosmyk włosów.
-Zrobiłeś sobie cudny krwawy dywanik Scabiorze- wymruczała, szturchając czubkiem skórzanego buta zwłoki Podmore'a.
Szmalcownik schował różdżkę do tylnej kieszeni spodni i popatrzył na nią spod oka.
-Nie wszyscy są martwi.
Lestrange uniosła zdumiona brwi, a tuż obok niej pojawiła się zakapturzona Alecto, wspierająca się na ramieniu Amycusa. Bladą twarz kobiety wykrzywiał szeroki uśmiech, jednak w ciemnych oczach siostry Amycusa lśniło cierpienie. 
-Zły dzień?-zapytała Lestrange, z trudem odrywając wzrok od ugodzonego Sectusemprą chłopaka.
Scabior skrzywił się nieznacznie, widząc zwierzęcą żądzę krwi, lśniącą w jej zasnutych mgiełką szaleństwa oczach.
-Pomyślałem, że sama chcesz się nimi zająć, ale jeśli...
Belletrix pstryknęła palcami, uśmiechając się niebezpiecznie
-Lubię ciszę- szepnęła, pochylając się nad leżącym w kałuży krwi ciałem- Dzięki niej moge nacieszyć się tym, czego udało mi się dokonać. Oblepia mnie, wnika do środka i koi zmysły- przesunęła wierzchem dłoni po bladym policzku chłopaka i roześmiała się wesoło-Mogę patrzeć w te ich małe, szlamowate oczka i patrzeć jak ucieka z nich życie. A gdy już jego łzy i nieme błagania zaczynają mnie nudzić, wypowiadam słowa, które zabierają im energię a potem przekazują mnie. Od razu mam lepszy humor. Aż chce mi się tańczyć!
Scabior uniósł kpiąco brwi i popatrzył na dryfującą po świecie szaleństwa Bellatrix. Wyliczanki i piosenki, którymi napędzała się Lestrange naprawdę go bawiły, jednak pełne obłędu monologi sprawiały, że odwracał wzrok i krzywił się zniesmaczony. Szczerze mówiąc, nie raz zazdrościł Bellatrix. W jej świecie wszystko było jasne i przyjemne. Żadnych wątpliwości, żadnych zmartwień. Czyste zło.
-Mam dla ciebie coś specjalnego-powiedział sucho, wskazując leżące kilka metrów dalej ciało.
Lestrange popatrzyła kątem oka na nieprzytomnego Longbottoma i zapiszczała dziko.
-Mały zdrajczyk Neville!- krzyknęła, podskakując radośnie- Naprawdę jest dla mnie? Naprawdę?
Scabior uśmiechnął się rozbawiony i skinął głową.
-I mogę z nim zrobić co chcę?- zapytała, kołysząc się w rytm tylko sobie znanej, diabelskiej melodii.
-Co Ci się żywnie podoba Bello- odparł, nie mogąc oderwać wzroku od jej rozciągniętych w szalonym uśmiechu ust.
Okrucieństwo, które biło od kruchej postaci Lestrange było odrażające, lecz jednocześnie cholernie fascynujące. Odkąd pamiętał była zła. Zła do szpiku kości. Jej serce od zawsze biło dla Czarnego Pana. Dla niego pracowała każda komórka jej ciała, każdy kawałek ciemnej niczym włosy Vanji duszy. 
-Co chcesz w zamian?- zapytała, wyrywając go z zamyślenia.
-Małą Lovegood- odpowiedział, zaciskając dłoń na ukrytej w kieszeni różdżce.
Szczerze wątpił czy Belletrix zamierzała go zabić, za jego pełne zuchwałości żądanie. Nie zamierzał jednak wisieć w powietrzu i zaciskać zeby z bólu, bądąc pod działaniem Cruciatsua, którego Lestrange kochała używać. Jego rozmyślnia przerwała Alecto, która jęknęła głośno i osuwając się na kolana szepnęła:
-Nie mogę dłużej Bello.
Amycus położył dłoń na ramieniu siostry i popatrzył błagalnie na Lestrange.
-Pozwól jej wrócić do...
-Zamilcz- mruknęła znudzona Lestrange i mocnym szarpnięciem podciągnęła Alecto do góry.
Jej zakończone długimi paznokciami, szczupłe palce zacisnęły się na ramieniu kobiety niczym imadło.
-Skoro nie możesz wypełniać woli Czarnego Pana to jesteś nieprzydatnym śmieciem Alecto- wymruczała, przesuwając wierzchem dłoni po bladym policzku kobiety-A wiesz, co robi się z takimi odpadkami Carrow?
-Da radę- warknął Amycus, wyszarpując ramię siostry z uścisku Bellatrix.
Lestrange zaśmiała się głośno i popatrzyła spod oka na Scabiora.
-Nie wszyscy są tacy jak my. Williamie- dodała, obserwując zmieniający sie wyraz twarzy Szmalcownika.
-Potrzebuję Lovegood żywej- syknął, ignorując zaczepkę Bellatrix.
-Niech będzie-mruknęła, chowając różdżkę do kieszeni czarnej sukni-Chcesz ją wziąć ze sobą czy przechować ją dla ciebie w Malfoy Manor?
Scabior skrzywił się nieznacznie, wyobrażając sobię małą Lovegood w rękach Belltraix. Nie miał jednak wyobru, nie mógł jej ze sobą zabrać. Musiał doprowadzić Malfoya i szlamę do Hogwartu a jedna gęba więcej oznaczała więcej postojów oraz wsparcie moralne dla Granger. A wtedy wszystko mogło by potoczyć się zupełnie inaczej, a on miał już stanowczo dość niespodzianek. 
-Weź ją do Malfoy Manor- odparł, odwracając wzrok od dzikiego uśmiechu Lestrange-I na Salazara, nie zamęcz jej na śmierć.
*** 
Bijące od ogniska, blade światło odbijało się w jej orzechowych oczach. Rozprostowała zmęczone ściskaniem koszuli palce i przekręciła głowę, przyglądając się mruczącej przez sen Vanji. Nie miała pojęcia ile czasu minęło od momentu, gdy zaklęcie przestało działać. Cichy trzask, dobiegający z pobliskich zarośli wyrwał ją z zamyślenia. Popatrzyła spod oka na otoczoną czarnymi smugami dymu postać i zmrużyła gniewnie oczy.
-Jesteś największym łajdakiem na świecie- syknęła, wbijając wzrok w swe zmęczone, wyciągnięte w kierunku ogiska stopy.
Scabior uśmiechnął się szeroko widząc, jak zaciska szczęki i gniewnie przygryza usta. Przesunął palcem po ukrytej w kieszeni różdżce i usiadł obok dziewczyny. Obserwując jak szkarłatna kropla krwi spływa wzdłuż jego szczupłego palca i zatrzymuje się na dużym, przypominającym jelenią głowę pierścieniu powiedział:
-Na moją prośbę mała Lovegood została zabrana do Malfoy Manor. Jeśli będziesz chciała, poproszę Bellę by odwiozła ją do Hogwartu.
Otworzyła zdumiona usta, lecz szybko je zamknęła. Nie miała pojęcia co powiedzieć. Po tym wszystkim co przeszła, nie potrafiła wierzyć w jego pełne dobrej woli słowa i czyny. Był jej śmiertelnym wrogiem, sługą Voldemorta. Chciał jej śmierci. Z drugiej jednak strony, coraz częściej czuła z nim pewnego rodzaju więź. Wbrew pozorom, byli do siebie naprawdę podobni. Oboje pragnęli wolności, lecz nie potrafili jej znaleźć, w świecie żądzącym się tak okrutnymi prawami. Na ślepo rzucali się w wir zadań i obowiązków, stawiając przed sobą coraz to wyższe cele. Testując siebie. Oboje nosili maski. Niedopasowane, lecz dające złudne poczucie bezpieczeństwa. Oboje, zrzucili je wczorajszej nocy. Oboje udawali, że niczego nie zauważyli.
-Dziękuję- powiedziała w końcu, opierając brodę na podciągniętych pod szyję kolanach. 
Skinął nieznacznie głową i odrywając wzrok od jej przepełnionych niepewnością oczu mruknął:
-Mam...- urwał na moment, grzebiąc w połatanej kieszeni skórzanego płaszcza-Mam coś dla Ciebie.
Hermiona zerknęła na niego niepewnie i chwyciła poszarpany kawałek materiału. Nagle poczuła jak niewidzialna pętla zaciska się na jej szyi.
-Skąd...- przełknęła głośno ślinę i przesuwając palcem po wyszytym na tkaninie symbolu dodała-Skąd to masz?
-Chłopak, którego...- zaklął w duchu, próbując wybrnąć z sytuacji. 
Nie mógł jej przecież powiedzieć, że zabiła jednego ze swoich przyjaciół. Obiecał jej, że do tego nie dopuści.
-Chłopak, którego oszołomiłaś miał to ze sobą. Wiem, że przyjaźniłaś się z małą Weasley, więc pomyślałem, że chciałabyś to mieć. 
Hermiona zacisnęła palce na kawałku materiału, próbując pohamować napływajace do oczu łzy. 
-Ona... Ona nie żyje, prawda?
Scabior pokręcił nieznacznie głową, uważnie obserwując twarz dziewczyny. Wiedział, jak bardzo nie chce przy nim płakać i gdyby był kimś lepszym, prawdopodobnie zostawił by ją samą, by mogła w spokoju przyjąć do wiadomości informację o śmierci przyjaciółki. Ale był Śmierciożercą. I egoistą. Łzy cierpiących ludzi dodawały mu siły. Od zawsze czerpał przyjemność z obserwacji jak skręcają się z bólu. 
Tym razem było inaczej. Drobna, przejrzysta kropla spłynęła po aksamitnym policzku i skapnęła na suchą ziemię. Scabior zmrużył swe ciemne oczy i czując jak słowa kaleczą mu usta powiedział:
-Przykro mi.
Hermiona przytaknęła i ocierając łzy, ścisnęła materiał w pokrytej zadrapaniami dłoni. Scabior jeszcze przez chwilę przyglądał się jej wykrzywionej w grymasie bólu twarzy a potem wstał i brutalnie szturchając Vanję butem powiedział:
-Pilnuj ich. 
Czarny dym momentalnie otoczył wysoką postać Szmalcownika. Gniew, który ściskał jego gardło musiał znaleźć ujście. Morderstwo kilku szlam powinno wystarczyć-pomyślał i ściskając w dłoni różdżkę, deportował się.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy

Layout by Yassmine