18 sie 2015

X It was a murder, but not the crime

Obleczone srebrzystym futrem mięśnie poruszyły się delikatnie a zakończone ostrymi pazurami łapy zanurzyły się w śniegu. Wilk zatrzymał się i dysząc ciężko, zanurzył przypominające sztylety kły w pokrytym posoką grzbiecie wierzgającej dziko łani. Po kilku minutach morderczej szarpaniny dzielnie walcząca łania skapitulowała. Jej duże, migdałowe oczy zasnuła mgła a ciało zwiotczało. Wilk otrzepał wilgotne od krwi futro i mrużąc jarzące się niczym płomienie ślepia zawył donośnie. 
Ukryty w zaroślach chłopiec otworzył zdumiony usta, ściskając w dłoni ukrytą w kieszeni różdżkę. Klęczący obok niego starszy mężczyzna pokręcił nieznacznie głową i położył rękę na ramienu syna. Ciemne oczy chłopca zalśniły w spowitym mrokiem lesie, lecz wilk był zbyt pochłonięty swą zdobyczą, by zauważyć czyhającą w zaroślach śmierć. 
Odgłos strzału rozerwał panującą dookoła ciszę, brutalnie obchodząc się z pogrążonym w spokojnym śnie lasem. Kula wstrząsnęła ciałem wilka niczym szmacianą lalką a cichy skowyt poniósł się echem po lesie. Srebrne futro zwierzęcia szybko zabarwiło się posoką a bursztynowe oczy zgasły niczym zdeptane ognisko. Siedzący na pobliskim drzewie kruk zacharczał głośno, a w jego ciemnych niczym smoła oczach zalśnił głód.
-Pamiętaj Williamie- powiedział mężczyzna, wyjmując z kieszeni schowaną w skórzanej pochwie finkę- Ludziom udała się rzecz niebywała. Z życia zrobili towar. A co się stało, to się nie odstanie. Nie marnuj więc czasu na morały i pamiętaj, by ten towar dobrze sprzedać.

 ***

Jasne światło księżyca oświetliło niewielką, leśną polanę, drażniąc zaczerwienione oczy siedzącego pod drzewem chłopaka. Jego ciemne, wilgotne od deszczu włosy wzburzył lekki powiew chłodnego wiatru, delikatnie łaskocząc zmarznięte policzki. Harry przymknął zmęczony oczy i oparł głowę o pień starego drzewa. Wiele razy wychodził cało z sytuacji bez wyjścia, jednak tym razem było zupełnie inaczej. Czuł jak życie przecieka mu między palcami, a on nic nie mógł na to poradzić. Gdy kurczowo próbował uchwycić jedno, umykało mu drugie. Od zawsze wiedział, że jego przeznaczeniem jest walka z Voldemortem, jednak nigdy nie dopuszczał do siebie myśli, iż jest to walka samotna. Tracił wszystko, na czym mu zależało, zyskując przy tym tak niewiele... Od miesięcy wędrował w poszukiwaniu horkruksów, próbując przy okazji chronić wszystkich, na których mu zależało. Bezskutecznie. Zakon ponosił coraz to sromotniejsze klęski. Wyczerpani i pogrążeni w smutku po stracie Ginny przyjaciele, nie byli dla niego żadnym oparciem.
Ginny. Jego Ginny.
-Ron!
Przyjaciel wyłonił się z pogrążonego w mroku namiotu i popatrzył na niego spod oka.
-Zrobimy to prawda?-szepnął, zerkając na niego niepewnie.
Harry przytaknął, wyjmując z kieszeni sponiewieraną przez Nagini różdżkę.
-Mógłbyś zwinąć obozowisko?- zapytał, wyrzucając za siebie resztki cennego przedmiotu- Muszę się przejść.
Ron pokiwał gorączkowo głową, odwracając się w kierunku namiotu. Zaciskając zęby przymknął oczy, powstrzymując kolejną przenikającą go falę gniewu. Śmierć Ginny zostanie pomszczona. 
A tuż po tym, odnajdzie JĄ i powie Harremu prawdę. Powie wszystko i zabierając ze sobą Hermionę odjedzie.
Ukryta w zaroślach postać poruszyła się nieznacznie, lecz pochłonięty rozmyślaniami o przyszłości Ron, nic nie zauważył. Cichy, gardłowy pomruk zwrócił uwagę stojącego za plecami Inferiusa Śmiericiożercy. 
-Uspokój się- szepnął Rosier, kładąc kościstą dłoń na ramieniu martwego sługusa- Jeszcze nie teraz Ginny, jeszcze nie teraz.

***

-Jesteś pewna?
Scabior popatrzył na stojącą przed nim dziewczynę i nalał wody do dużego, cynowego kubka. Delikatny, słodkawy zapach parzonej melisy rozszedł się po obozowisku, oznajmiając wszem i wobec, iż nadeszła pora śniadania. Hermiona wyjrzała nieśmiało z namiotu, odgarniając z twarzy swe ciemnobrązowe loki.
-Siadaj- mruknął Scabior, wskazując jej miejsce przy ognisku i ponownie przenosząc wzrok na Vanję- Sprawdź jeszcze raz. 
Dziewczyna skinęła posłusznie głową i wymijając zdezorientowaną Hermionę, zniknęła w zaroślach.
-Wnioskuję, iż nasz szanowny panicz Malofy nie jest głodny- mruknął, podając Hermionie przepysznie pachnący kawałek wędzonej szynki, ułożony na grubej kromce pszennego chleba.
Wzruszyła ramionami i siadając na spróchniałym pieńku, upiła nieco gorącej melisy.
-Zaniosę mu- odparła, unikając nieprzyjemnie przenikliwych oczu Szmalcownika.
Scabior uniósł rozbawiony brwi.
-Iście gryfońska postawa.
Dziewczyna zgromiła go wzrokiem i zerknęła w stronę znikającej w oddali Vanji.
-To aurorzy prawda? Są na naszym tropie?
Scabior skinął nieznacznie głową, machnięciem różdżki gasząc ognisko. Ciepły podmuch wiatru wzburzył jego ciemne włosy, ukrywając twarz Szmalcownika za czarną niczym burzowe niebo kurtyną niepewności. Znów maska- pomyślała Hermiona i odstawiając pusty kubek zapytała:
-Blisko?
-Od kilku dni grupa Tonks podąża za nami w odległości piętnastu-dwudziestu mil- mruknął, chowając różdżkę do kieszeni znoszonego płaszcza- Dziś rano okazało się, że kilka mil przed nami obozują zbiegowie z Hogwartu. Cały czas się waham, czy powinienem ich wyminąć i działać sprzecznie z moją naturą, czy może zarżnąć i zarobić niezłą sumkę, jednocześnie narażając się na kontratak aurorów.
Hermiona parsknęła gniewnie, tym samym skupiając na sobie uwagę Szmalcownika. Scabior uśmiechnął się rozbawiony widząc, jak uczucia dziewczyny toczą ze sobą zaciekłą bitwę. Igrający na delikatnie wykrojonych, pełnych ustach uśmiech wyrażał bezbrzeżną kpinę jednak czający się w orzechowych oczach żal nie chciał schować się w odmętach jej gryfońsko-ślizgońskiej duszy.
-Wiesz piękna, że tylko się drażnię- mruknął i wkładając sobie koc pod głowę ułożył się wygodnie przy dogasającym ognisku- Już dawno podjąłem decyzję. Atakujemy po zmroku.

***

-Proszę!
Czuła jak słowa kaleczą jej usta. Nigdy nie przypuszczała, że kiedyś będzie do tego zdolna, jednak nigdy wcześniej nie znalazła się w tak beznadziejnej sytuacji. Nigdy. Brzydziła się siebie, lecz jeśli miało to uratować Ginny i Nevilla...
-Skąd wiesz, że ona w ogóle tam jest?
-Nie wiem, ale jeśli okaże się, że tam była a ja... ja nic nie zrobiłam, będę sobie to wyrzucać do końca życia.
Malfoy parsknął kpiąco i popatrzył na nią spod oka.
-Niby dlaczego ma mnie to obchodzić?
Hermiona zerknęła na niego zmieszana. Wiedziała, że Draco przystąpił do armii Voldemorta jednak była pewna, że zrobił to ze strachu. Malfoy był urodzonym tchórzem.
-To niewinni ludzie...
-Szlamy i zdrajcy krwi- odparł, z obrzydzeniem wypluwając słowa.
Hermiona otworzyła zdumiona usta i przyjrzała się siedzącemu przed nią chłopakowi, zdając sobie sprawę jak bardzo się myliła. Być może Draco wstąpił w szeregi Voldemorta z powodu zwykłego tchórzostwa jednak nienawiść, jaką darzył mugolaków, była czysta i prawdziwa. Wrodzona czy nie, starannie przez niego pielęgnowana.
-Jesteś nikim Malfoy. Nikim- szepnęła, wychodząc z namiotu.
Słońce powoli znikało za horyzontem, oświetlając krwawą łuną pogrążony w spokojnym letargu las. Zerknęła na leżącego przy ognisku Szmalcownika i pokręciła zrezygnowana głową. Skrywający swe prawdziwe oblicze pod maską obojętności, był nie do pokonania. Tak bardzo chciała wiedzieć czy maska naprawdę jest maską, czy prawdziwym, nieludzkim obliczem Szmalcownika. Doskonale wiedziała, że zbyt długo noszona może stać się częścią nas. Obcą a równocześnie tak znaną i bezpieczną, że niemożliwą do zdjęcia.
Cichy, ledwo słyszalny dźwięk wyrwał ją z zamyślenia. Duży, czarny ptak zniknął w zaroślach otaczających obozowisko. Scabior podniósł się na łokciu i zerknął na stojącą w wejściu namiotu dziewczynę. 
-Aurorzy zboczyli ze ścieżki dwadzieścia mil od nas- powiedziała zdyszana Vanja, wyłaniając się z krzaków i siadając obok dawno wygasłego ogniska- Możemy spokojnie przeprowadzić atak bez ich wiedzy.
Scabior skinął zadowolony głową i przymknął zmęczony oczy.
-Rosier?
-Jest zbyt daleko by udzielić ci wsparcia bez porzucania Greybacka, którego bądź co bądź, wywęszył nasz cholerny wybraniec. Razem z tym tępym rudzielcem są kilka mil od nich.
Hermiona drgnęła niespokojnie, słysząc ociekające jadem słowa dziewczyny.
-Co?- szepnęła, a Scabior machnął lekceważąco dłonią, nakazując jej milczenie.
-Wiemy chociaż na kogo się porywamy? Bo jeśli to kolejna grupa aurorów...
Vanja pokręciła głową i upiła nieco chłodnej już melisy.
-Co to do cholery jest?- burknęła, krzywiąc się z obrzydzeniem- Pięć, góra sześć osób. Jeden starszy, nie znam faceta, ale reszta to zwykli gówniarze z Hogwartu. Wątpię by potrafili się deportować.
-Atakujemy bez zasadzki. Szybko i skutecznie.
Vanja uśmiechnęła się zadowolona i obracając w dłoniach cynowy kubek, zerknęła spod oka na stojącą niedaleko Hermionę.
-Mam wiadomość- szepnęła, nie wiedząc czy może przekazać ją w obecności małej szlamy.
Scabior skinął nieznacznie głową i mruknął:
-Nie stój tak. Siadaj.
Nie zabrzmiało to jak prośba. Hermiona popatrzyła niepewnie na Szmalcownika, szybko rezygnując z wewnętrznej walki. Wiedziała, że wynik jest już przesądzony. Ciekawość coraz częściej brała górę nad rozsądkiem. Szerokim łukiem ominęła zerkającą na nią gniewnie Vanję i usiadła na pieńku, tuż obok Scabiora.
-Więc?- zapytał Szmalcownik, podnosząc się do siadu.
Nie lubił, gdy ktoś nad nim górował. Szczególnie, jeśli była to szlama. Ta szlama.
-W dole rzeki spotkałam Lestrange. Przeczesywała stare obozowisko zakonu. To, w którym...- popatrzyła spod oka na Hermionę i dodała niepewnie-Malfoy został ranny. 
Scabior pstryknął palcami i pełnym chłodu wzrokiem zmierzył siedzącą naprzeciwko Vanję.
-Nie przeciągaj do cholery- warknął niezadowolony-Wiadomość.
Hermiona drgnęła słysząc gniew w głosie Szmalcownika. Dziki, zwierzęcy gniew. Odsunęła się nieznacznie, nie chcąc zbytnio zbliżyć się do Vanji- okrucieństwo, które wyzierało z jej migdałowych oczu było nie do zniesienia dla zmęczonej wojną Hermiony. Cokolwiek zdenerwowało Scabiora, miało związek z opuszczonym obozem zakonu. Z jej przyjaciółmi. Wiedziała, że musi dowiedzieć się co tam zaszło, nie miała jednak pojęcia jak. Zaklęła w duchu zdając sobie sprawę, jak głupio postąpiła obrażając Malfoya. Był cennym źródłem informacji. Teraz jednak nie miała szans by cokolwiek od niego wyciągnąć, tym bardziej, iż nie posiadała różdżki. Pałająca żądzą krwi Vanja także nie wchodziła w grę. Hermiona doskonale wiedziała, że młoda dziewczyna-animag z chęcią strzeliła by w nią avadą, gdyby tylko mogła. Został jej tylko Szmalcownik, który prawdopodobnie prowadził ją na śmierć. Śmierć, z którą już dawno by się pogodziła, gdyby nie troska o przyjaciół. I o cholerny medalion, który po raz ostatni widziała w kieszeni Szmalcownika. Doskonale wiedziała, że informacja, którą posiadała była jej najcenniejszą kartą. Przepustką na wolność. Nie miała jednak pojęcia jak rozegrać tę partię, by wyjść z niej zwycięsko. Scabior doskonale ukrywał medalion z dala od złowieszczych oczu swego pana. Nie wiedziała w jakim celu wciąż trzyma amulet, jednak dawało jej to nadzieję. Skoro Scabior nie był szczerze oddany Voldemortowi, miała szansę oderwać go od niego jeszcze bardziej. Szmalcownik coraz częściej zdejmował swą maskę, zmęczony zbyt długim aktorstwem. Gawędził z nią wtedy, jakgdyby znali się od lat. Ku swemu zdumieniu odkryła, że ma z nim wiele wspólnego. Ba! Że czuje sie przy nim...wolna.
-Chętnie udzieli ci wsparcia- powiedziała cicho Vanja, skupiając na sobie wzrok Szmalcownika.
Hermiona uniosła kpiąco brwi i podciągnęła kolana pod szyję. Lestrange-zawsze chętna by rozlać więcej krwi!- pomyślała, zerkając kątem oka na zaspanego mężczyznę. Jego ciemne włosy znów były w nieładzie, przysłaniając lśniące niebezpiecznie oczy. Jak to możliwe, że ktoś tak piękny zewnętrznie był tak szpetny wewnętrznie?
-A niech ją szlag- warknął Scabior, gniewnie cedząc słowa- Ta kobieta mnie wykończy... Odmów jej i wracaj jak najszybciej. Już.
Vanja popatrzyła na niego niepewnie.
-Ale...
-Już!
Pełen czystej furii ryk Szmalcownika odbił się echem po pogrążonym w półśnie lesie. Hermiona zamarła, powoli zdając sobie sprawę co się stało. Vanja skinęła posłusznie głową i wciskając kubek w drżące ze zdenerwowania ręce Hermiony, zmieniła się w dużego, czarnego ptaka. Kruk wzbił się w powietrze i głośno kracząc, zniknął z pola widzenia. 
Scabior przymknął oczy i pokręcił zrezygnowany głową.
-Bella mnie nie cierpi- mruknął, wzdychając teatralnie- Uwielbia mnie męczyć, lecz nigdy nie skazuje na śmierć.
-Mnie też- stwierdziła Hermiona, dopiero po chwili zdając sobie sprawę jak absurdalna stała  się ich rozmowa.
Szmalcownik najwyraźniej także to zauważył, bowiem jego twarz wykrzywił szeroki, szelmowski uśmiech. 
-Kiedy pojawiłem się w Hogwarcie była prefektem naczelnym- mruknął, nie spuszczając z niej swych ciemnych, otoczonych czarnymi obwódkami oczu- Na każdym kroku wykorzystywała swą władzę. O tak, już wtedy była zdrowo walnięta. Gdy pewnego dnia spadła ze schodów i przez kilka tygodni nie wychodziła ze skrzydła szpitalnego, wszyscy odetchnęliśmy z ulgą.
-Spadła?- zapytała, patrząc na niego podejrzliwie- Tak sama z siebie?
Scabior pokręcił nieznacznie głową i uśmiechnął się rozbawiony.
-Klocki.
-Klocki?
-Klocki. Te mugolskie, plastikowe bloczki dla dzieci.  Szła na eliksiry i stanęła na klockach, które podrzucił nie kto inny jak Malfoy. Nigdy nie był zbyt kreatywny, ale kiedyś chociaż było go stać na jakiś drobny gest w kierunku zwanym "rozrywka". 
Hermiona roześmiała się radośnie, zupełnie zapominając o tym, kim jest siedzący przed nią mężczyzna i z jakiego powodu się tu znalazła. Liczyła się tylko ta chwila- czysta i pełna beztroski. Wiatr wzburzył jej  upięte w luźny kok loki, delikatnymi podmuchami gładząc odsłoniętą szyję. Zamarła, a goszczący na jej twarzy blady uśmiech przekształcił się w gorzki grymas. Chłód, jaki nagle zaczęła odczuwać, pełzł wzdłuż jej kręgosłupa, paraliżując bijące jak szalone serce. Zmarszczyła delikatnie brwi, odrywając wzrok od pustych, ciemnych oczu Szmalcownika i popatrzyła na przysłonięty ciemnymi obłokami księżyc. 
Scabior z zainteresowaniem przyglądał się igrającym na jej gładkiej twarzy cieniom. Jak to możliwe, że w tak pięknej kobiecie płynęła tak brudna, skalana szlamem krew? Przypominała mu pięknie opakowany prezent rodem z koszmaru. Skrzywił się z obrzydzeniem, odwracając wzrok w stronę znikającego za chmurami księżyca.
Cichy dźwięk opadającej maski umknął wśród szumu niesionych wiatrem liści. Skute lodem serce zadrżało nieznacznie, zamierając równie szybko, jak drugie, bijące tuż obok. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy

Layout by Yassmine