18 sie 2015

IX Does this darkness have a name? Is it your name?

-Idź.
-Pamiętaj...
-Idź.
Rosier skrzywił się niezadowolony i nasunął kaptur na mokre od deszczu włosy. 
-Jak chcesz- mruknął, chowając zmarznięte ręce do kieszeni czarnego, połatanego płaszcza- Będę miał na oku twojego kundla.
Scabior machnął zniecierpliwiony dłonią i wbił wzrok w trawiące drewno płomienie.
-Nie cierpię pożegnań.
-Rozklejasz się?
Scabior popatrzył spod oka na stojącego przed nim Śmierciożciożercę i pokręcił rozbawiony głową.
-A niech cię diabli- mruknął, patrząc jak kpiąco uśmiechający się Rosier znika w chmurze czarnego dymu.
Im cię tu mniej, tym dla mnie lepiej- pomyślał, odkorkowując butelkę ognistej whisky i rozkoszując się jej ostrym, palącym smakiem.

***

Ogień rozprzestrzeniał się coraz szybciej. Trzask trawionego przez płomienie potężnego stołu zagłuszał krzyki przerażonej kobiety. Siedzący na dywanie chłopiec oparł plecy o chłodną  fasadę kominka. Jego ciemne niczym heban oczy lśniły tajemniczo, z zafascynowaniem przyglądając się potężnemu żywiołowi. 
-Musimy iść.
Cichy szept stojącego w drzwiach przyjaciela wyrwał go z zamyślenia. Popatrzył na niego pustym wzrokiem i sięgnął po leżącą na kominku różdżkę.
-Gdzie matka?- zapytał, ściskając spoconą ręką cienki, gładki patyk, który odkąd pamiętał był jego chorą fascynacją, marzeniem, na którego spełnienia musiał czekać wiele lat.
Rosier otworzył otępiały usta, przypominając pozbwioną wody, umierającą rybkę. 
-Myślałem, że jest z tobą...- urwał, z przerażeniem wpatrując się w pochłaniający zasłony ogień- Will, chodźmy stąd.
Chłopiec wstał z ciepłego od buchających płomieni dywanu i otrzepał swe powycierane, kraciaste spodnie.
-Nie będę za nią tęsknił- mruknął, mijając osłupiałego ze strachu przyjaciela.

***

-Jasna cholera!
Wypełniona whisky butelka upadła na ziemię i roztrzaskała się z głośnym hukiem. Śpiąca po drugiej stronie ogniska Vanja poruszyła się niespokojnie, mrucząc pod nosem siarczystą wiązankę na temat lekkomyślności Greybacka. Scabior uśmiechnął się rozbawiony, widząc zgorzkniałą minę pogrążonej w śnie dziewczyny. Nie miał pojęcia co zatruwało jej krwawe myśli i szczerze powiedziawszy, nie chciał wiedzieć. Skrzywił się lekko, czując ostry, pulsujący ból, promieniujący od wytatuowanego znaku. Mocnym szarpnięciem podwinął rękaw i przyjrzał się czerniejącemu symbolowi. Skóra wokół niego była zaczerwieniona i przekrwiona, w tuż obok drobnej główki węża widniał duży, ciemnożółty siniak. Zaklął pod nosem, zdając sobię sprawę w jak fatalnym jest położeniu. Jeśli po raz kolejny odważyłby się zignorować wezwanie, Czarny Pan na pewno srogo by go za to ukarał.  Poza tym, nie mógł zostawić Vanji z dwójką tych małych mądral z Hogwartu. Młody Malofy stanowił poważne zagrożenie, chroniąc się za tarczą swej nieobliczalności. Szlama zaś, posiadała niewątpliwy talent, którego nie mógł lekceważyć. 
Nie musiał długo kalkulować. Bilans zysków i strat wydawał się jasny. 
Głośne pstryknięcie przerwało głuchą ciszę, panującą wokoł obozowiska. Vanja zerwała się zaskoczona, odgarniając z twarzy swe czarne niczym heban włosy.
-Co do...?
Scabior wyjął z kieszeni pokrytą cierniami różdżkę i skinął na stojący nieopodal namiot.
-Niedługo wracam. Nie podchodź do nich i na Slazara- nie spij się!
Dziewczyna uśmiechnęła się szelmowsko i podciągneła połatany koc pod szyję.
-Tak jest. Williamie.
Scabior skrzywił się niezadowolony i bez słowa zniknął w chmurze gęstego, czarnego dymu.

***

Trudno było powiedzieć, czy Czarny Pan wciąż był człowiekiem. Z dnia na dzień wyglądał coraz lepiej, przesiąknięte odorem śmierci mury najwyraźniej mu służyły. Krążyło wiele plotek na temat jego specyficznego wyglądu- niektóre z nich mówły nawet o krwawej maseczce, którą stosował na swą trupio bladą skórę. Inne zaś donosiły o zbawiennym działaniu horkruksów, w które Scabior ani na moment nie wierzył. Sam miał okazję przekonać się o destrukcyjnym wpływie rozdartej na kawałki duszy Czarnego Pana. Nie zamierzając ryzykować, przed przybyciem na dwór pozostawił torebeczkę w jedynym według niego, ewidentnie bezpiecznym miejscu..
-Zabić.
Przepełnione gniewem słowa Lestrange wyrwały go z zamyślenia. Potrząsnął delikatnie głową, chcąc odegnać od siebie resztki bezsensownych myśli i wbił wzrok w siedzącego u szczytu stołu Czarnego Pana. Jego szkarłatne oczy przysłonięte były podobną do krokodylej powieki błoną, mleczną i mętną. Wąskie, pozbawione pigmentu usta rozciągnięte miał w pełnym obrzydzenia grymasie, a na zakończonych długimi paznokciami palcach widoczne były drobne zadrapania. Gdziekolwiek był Czarny Pan, nie była to łatwa misja.
-Jakieś inne propozycje?- szepnął znudzony, wprawiając siedzących przy stole Śmierciożerców w osłupienie.
Lestrange popatrzyła na niego rozbawiona i bawiąc się swymi opadajacymi na twarz lokami. Scabior pokręcił nieznacznie głową. 
-Może Draco, Panie.
Słowa Bellatrix rozdarły głuchą ciszę niczym sztylet stare płótno. Lucjusz zacisnął kurczowo szczęki i nerwowo ścisnął szczupłą dłoń małżonki. Narcyza poruszyła się niespokojnie, ze strachem wbijając oczy w męża.
-Mój syn został ranny...
-Uważasz, że Twój syn nie jest gotów by wykonać to zadanie? Popełniłem błąd mianując go jednym z nas Lucjuszu?
Szkarłatne ślepia Czarnego Pana zalśniły złowieszczo, ukazując się w swej całej okazałości. Ułożona u stóp swego pana Nagini zasyczała gniewnie, ukazując swe ostre niczym sztylety kły. 
-Nie, Panie- cichy, ledwo słyszalny szept wydobył się ze ściśniętego gardła przerażonego Lucjusza.
Siedząca obok Scabiora Bellatrix uśmiechnęła się zadowolona, zerkając na swego Pana z bezgranicznym uwielbieniem. Scabior z trudem powstrzymał się od pełnego obrzydzenia grymasu. Nie miał pojęcia na czym opierała się szalona miłość Lestrange do Czarnego Pana. Ich związek był dokładnie zaszyfrowany tylko im znanym kodem, którego Scabior szczerze nie chciał znać. 
-Doskonale- przypominający syk węża głos Czarnego Pana rozszedł się po sali i odbił głuchym echem od pustych, kamiennych ścian- Skoro wiemy już kto dostąpił zaszczytu zabicia młodej szlamy oraz co do przekazania miał nam nieobecny już Severus, uważam nasze spotkanie za zamknięte.
Nim ktokolwiek zdołał zareagować, wysoki, zdobiony fotel na którym siedział Czarny Pan spowiła ciemnogranatowa mgła. Nagini zasyczała cicho i przy akompaniamenice szurających o podłogę łusek zniknęła w pogrążonym w półmroku korytarzu. Siedzący przy stole Śmierciożercy odetchnęli z ulgą, dając odpocząć swym napiętym do granic możliwości nerwom.
-Jak mogłaś!-warknęła gniewnie Narcyza, pochylajac się w kierunku siedzącej po drugiej stronie stołu siostry- Wiesz jak trudno Draco...
Bellatrix uśmiechnęła się niebezpiecznie, a Scabior zauważył igrające w jej oczach iskierki gniewu.
-Zamilcz Cyziu, bo powiesz coś, czego już nie będzie można ot tak cofnąć.
Lucjusz syknął niezadowolony i z hukiem wstał od stołu. Mocnym szarpnięciem przyciągnął żonę do siebie i nie spuszczajac pełnego jadu wzroku z Bellatrix, skinął na siedzącego obok Scabiora.
-Musimy porozmawiać.
Szmalcownik uniósł kpiąco brwi i przyjrzał się swym krótkim, brudnym paznokciom.
-O ile się nie mylę Panie Malfoy, mieliśmy umowę.
Narcyza parsknęła niczym rozdrażniona kotka i popatrzyła na niego pogardliwie.
-Jak śmiesz!
-Uspokój się Narcyzo.
Pełen tłumionych emocji głos Lucjusza wzbudził zainteresowanie Scabiora, który poruszył się niespokojnie, poprawiając się w wygodnym, obitym aksamitem fotelu.
-Wiec mów, proszę bardzo.
Rozmowy przycichły, jedynie Alecto i Nott nie zwracali uwagi na słowne potyczki u szczytu stołu. Lucjusz chrząknął niezadowolony i wskazał pogrążony w mroku salon. Scabior uśmiechnął się rozbawiony. Uwielbiał patrzeć na twarz Lucjusza, która była niczym kalejdoskop. Nastrój Malfoya zmieniał się tak błyskawicznie, że nawet jego małżonka miała problemy z odczytaniem intencji męża. Po kilku długich sekundach Scabior wstał z krzesła i pełnym nonszalancji krokiem skierował się do obszernego, przesiąkniętego zapachem zgnilizny pomieszczenia. Lucjusz podążył za nim i zamykajac za sobą drzwi, nałożył na salon zaklęcia maskujące.
-Nie- powiedział Scabior, wyglądajac przez duże, oszklone drzwi.
Niegdyś piękny, cieszący oko ogród Malfoyów zarósł, pozostawiając po pachnących krzakch róż jedynie suche badyle. Brudnozielony trawnik porastał rozległą posiadłość niczym wirus, niszcząc wszystkie rabaty kwiatów na swej drodze. Jedynie rosnące przy wejściu drzewo o pełnej patosu nazwie "Płomień Afryki" przypominało o dawnej świetności zapuszczonego dworu.
-Severus...
-Nie obchodzi mnie to Lucjuszu- powiedział sucho, wkładajac ręce do kieszeni swych kraciastych spodni- Mam już dość twojego marudnego syna. I na Salazara, nie krzyw się tak, jakbym no nie wiem... kłamał. Znasz go, straszny z niego... tchórz- Scabior roześmiał się w duchu, widząc pełną gniewu minę Malfoya i nie zważając na ciskane przez stalowe oczy błyskawice kontynuował- Słyszałeś anegdotę krążącą po Hogwarcie? Podczas czwartego roku nauki okularnik Potter wdał się w sprzeczkę z Draconem. Moody, lub Barty jak wolisz, postanowił...
-Dość!
Scabior popatrzył rozbawiony na czerwonego ze złości Lucjusza i uśmiechnął się szelmowsko.
-Tylko sobię niecnie kpię Panie Malfoy- mruknął, obserwując wypełzajacy na twarz Lucjusza gorzki uśmiech.
Uśmiech pełen rozpaczy.
-Potrzebuję twojej pomocy.
Pełne błagania słowa Lucjusza, obrzydziły go bardziej, niż widok odurzonej absurdalną miłością Bellatrix.
-Nie- powtórzył, odrywając wzrok od pooranej zmarszczkami twarzy Malfoya- Po doprowadzeniu Dracona i szlamy do zamku, zamierzam udać się na zasłużony urlop. Matka i te sprawy...
-Ty nie masz matki- syknął Lucjusz, ściskąjąc w swych kościstych dłoniach połamaną przez Czarnego Pana różdżkę. 
-Metafora- stwierdził po chwili Scabior, wymijając sapiącego dziko Malofya- A! Zapomniałbym. Zrób coś z ogrodem, wygląda koszmarnie. 

***

Wyminął stojącego przy drzwiach Glizdogona i wyszedł na dziedziniec. Chłodny powiew jesiennego wiatru wzburzył jego upięte w luźny warkocz włosy. Dobiegające z głębi dworu krzyki ucichły, pozostawiając po sobie pełną żalu i bólu pustkę. Drobne krople deszczu stukały nerwowo o stalowe wykończenia stojących w ogrodzie rzeźb. Scabior zmrużył zaciekawiony oczy, widząc przebiegającego między uschniętymi krzewami pawia. Jego niebieskie pióra migotały w mroku, oświetlane bladym światłem księżyca. 
-Boisz się?
Cichy, przeciągły szept stojącej tuż za nim Bellatrix wyrwał go z otępienia. Popatrzył na nią kątem oka i uśmiechnął się lekko.
-Tak.
-Nie kłam- wymruczała, opierając swe wychudzone dłonie o brzegi kamiennej fontanny, która od dawna była sucha niczym pustynny piasek- Wiem, że to nie prawda. Jesteś taki sam jak ja. Czysty.
Scabior pokręcił nieznacznie głową, wbijając wzrok w migoczący na ciemnym niebie księżyc.
-Miałam kiedyś lalkę. Małą, szmacianą lalkę. Miała błyszczące, czerwone oczka. I wiesz co? -zapytała, przeciągając słowa- I nic. Była sobie. Mała, szmaciana lalka. Z błyszczącymi, czerwonymi oczkami. Pusta. Prawdziwa. Czysta. Gdy mi się znudziła, znalazłam sobie następną. I następną. I następną. Ty też będziesz taką miał. Chcesz?- nie czekając na jego odpowiedź roześmiała się głośno i przesunęła palcem po jego pokrytym zarostem policzku-  Nie masz wyboru. Nie mów Cyzi i Lucjuszowi, niech się pomęczą. Czarny Pan już wie! Tylko zrób to jak należy, tam, niech patrzą... niech patrzą!- jej szaleńczy śmiech poniósł się echem po pozbawionym życia ogrodzie.
Spacerujący po dziedzińcu paw poruszył się niespokojnie i z przerażeniem skrył się w pokrytych cierniami krzewach uschniętych róż.

***

-Piłaś?
Pełen gniewu głos Scabiora ocucił pogrążoną w półśnie dziewczynę. Czknęła głośno i schowała za plecami pustą butelkę po ognistej whisky. 
-Troszeczkę- mruknęła po chwili, walcząc z kolejnym atakiem mdłości.
Scabior zaklął siarczyście i rozluźniając oplatający szyję szalik, wyrwał Vanji puste naczynie.
-Jeszcze jeden taki szczeniacki wybryk i zarżnę Cię jak nic nie wartą szlamę. Jasne?- syknął, wpatrując się w jej pełne zdumienia, zasnute pijacką mgiełką oczy.
Skinęła nieznacznie głową, lecz Szmalcownik nawet nie czekał na jej odpowiedź. Z gorejącą w ciemnych oczach wściekłością roztrzaskał pustą butelkę o potężny pień starego drzewa. Nie zwracając uwagi na leżące wszędzie drobinki ciemozielonego szkła, wszedł do pogrążonego w mroku namiotu. 
-Lumos!
-Powiem ojcu!
Scabior uśmiechnął się rozbawiony, słysząc ociekający jadem szept Malfoya. 
-A więc numer jeden-obecny!- mruknął, odwracając się w kierunku łóżka, na którym kilka godzin temu siedziała szlama.
Wciąż tam była. Skulona pod drapiącym kocem, obserwowała go pełnym gniewu wzrokiem. Jej ciemobrązowe loki przysłoniły pokrytą drobnymi zadrapaniami twarz, na której błąkał się pełen wyższości grymas. 
-Brudno krwisty ślizgon to rzadkie zjawisko- stwierdził rozbawiony, z zainteresowaniem przyglądając się dziewczynie.
-Nic o mnie nie wiesz- warknęła.
Kolejny, szyderczy uśmiech wykrzywił nieludzką maskę Szmalcownika. Hermiona odwróciła wzrok, za wszelką cenę chcąc zamaskowac targające nią emocje. Wydarzenia ostatnich kilku lat odcisnęły na niej wyraźne piętno. Z dnia na dzień zmieniała się coraz bardziej. Pełna ciepła, altruistyczna Hermiona Jean Granger odeszła w zapomnienie. Wędrówka z pozbawioną uczuć kompanią, wcale jej tego nie ułatwiała. Tchórzliwy i arogancki Malfofy był jej jedyną ostoją. Twarz, która kiedyś dręczyła ją w sennych koszmarach, teraz przypominała jej o szkolnych czasach, które były najpiękniejszym okresem w jej życiu. Przychodząc do Hogawrtu była wzorem Gryfonki-szczera, sprawiedliwa, chłonąca wiedzę niczym gąbka. Teraz o wiele bardziej przypominała znienawidzonych przez siebie ślizgonów, aniżeli Harrego czy Rona...
Harry i Ron. Ginny i Neville. Pani Weasley i jej przepyszne pierniczki. Hagrid i jego przedziwne stworzenia. Tak bardzo za nimi tęskniła. Tak bardzo chciała znów być z nimi. Tak bardzo się o nich martwiła, a nie miała nawet pojęcia czy jeszcze żyją. 
-Czarny Pan szuka medalionu.
Głęboki, pozbawiony uczuć głos Szmalcownika wyrwał ją z zamyślenia. Medalion. Przełknęła głośno ślinę i popatrzyła w ciemne oczy stojącego przed nią mężczyzny. Przepiękne, kocie oczy, które niczym czarne perły, błyszczały w półmroku namiotu, kusząc swą intrygą, przysłonięte bezbarwną maską, która dziś była zadziwiająco kiepsko nałożona.Nie miała pojęcia kim jest przetrzymujący ją Szmalcownik. Jedyne co wiedziała, to to, że był przystojny i niebezpieczny. Magnetyzujące połączenie, gdyby nie pozbawiona serca i duszy pierś mężczyzny...
-Medalionu?- powiedziała po chwili, zdając sobię sprawę, jak daleko odbiegła myślami.
Scabior roześmiał się drapieżnie, wkładając ręce do kraciastych spodni.
-Nie żartuj sobie ze mnie skarbie. Nie jestem dziś w dobrym nastroju.
-Nieudane spotkanie?- zapytała, zdając sobię sprawę, jak głupio postępuje, igrając z ogniem.
Ciemne oczy Szmalcownika zabłysły niebezpiecznie. Gdzie Twoja maska?- pomyślała Hermiona, przyglądając się mu uważnie-Co sprawiło, że zniknęła?
-Zależy dla kogo- stwierdził zerkając na siedzącego pod ścianą Dracona.
Malfoy poruszył się niespokojnie, widząc ostrzeżenie w oczach Scabiora.
-Dostałem nowe zadanie, tak?
-Wszyscy dostaliśmy- mruknął Scabior i wychodząc z namiotu dodał- Wyśpijcie się dobrze, jutro nie przystajemy ani na moment. I żadnych durnych sztuczek Granger.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy

Layout by Yassmine