18 sie 2015

XIII Everything I cherish, Is slowly dying, or it's gone.

Kopnięciem zamknął drzwi za znikającą w gabinecie Umbridge szlamą. Oparł głowę o chłodną, kamienną ścianę zamku i zacisnął kurczowo szczęki. Przymknął zmęczony oczy i westchnął ciężko.

-Wykończy mnie!- warknął i chowając ręce do kieszeni spodni, zszedł po spiralnych schodach. 
Zaklął pod nosem, widząc wylewający się z sal potok uczniów. Uniósł kpiąco brwi, widząc stojącą pod ścianą grupę starszych Ślizgonów. Na czele z gestykulującym żwawo Zabinim, przedrzeźniali nadchodzącą grupę zdezorientowanych Gryfonów. Tuż za nimi, jak cień, podążał Amycus, odziany w długą do ziemi, czarną szatę. 
-Nie miałem pojęcia, że trwa nabór do kadry- powiedział, uśmiechając się szyderczo do zerkającego na niego spod oka Carrowa.
-Patrząc na ciebie uświadamiam sobie, jak dobrą decyzję podjąłem zaciągając się tu- mruknął, odprowadzając wzrokiem stłoczonych wokół Flitwicka Puchonów. 
-Sugerujesz coś?
Amycus roześmiał się gardłowo i pokręcił przecząco głową.
-Gdy dojdziesz do słusznego wniosku, iż twoja leśna tułaczka jest cholernie bezsensowna, przyjdź do mnie. Jest jeszcze parę stołków do obsadzenia.
-Kiepski ze mnie belfer- stwierdził Scabior i wymijając bawiących się zniczem Ślizgonów dodał kpiąco- Przyjemnej lekcji Carrow!
Jeszcze czego- pomyślał i z ulgą opuścił zatłoczony korytarz- Jakbym miał za mało gówniarzy do niańczenia.
-Avada Kedavra!
Struga zielonego światła minęło go zaledwie o cal. Zmrużył zdumiony oczy i dobywając różdżki, uskoczył za trzymającą pochodnię zbroję. Mocnym szarpnięciem oderwał kawałek lśniącej kolczugi i obracał ją przez moment. Po chwili w gładkiej powierzchni zamajaczyła szczupła, wysoka sylwetka. Dziewczyna zatrzymała się i zamglonym wzrokiem zlustrowała korytarz. Jej wąskie wargi wykrzywił blady uśmiech. Po chwili strumień zielonego światła uderzył z hukiem o zbroję. Scabior uskoczył w ostatniej chwili i przekrzykując łomot spadającego na ziemię metalu ryknął:
-Protego!
Dziewczyna zamarła z szeroko otwartymi ustami. Jej ciemnozielone oczy zabłysły a zaklęcie Imperiusa opuściło konający umysł. Scabior pokręcił zdumiony głową, obserwując jak ciało z gruchotem opada na podłogę. 
-Co do...- wycharczał, z otępieniem wpatrując się w zwłoki dziewczyny.
Rykoszet. Zabił ją rykoszetem!
-Widziałam ją! Była przeraźliwie blada i chuda- podniecony szept niósł się echem po pogrążonym w półmroku korytarzu- A ten facet... Istny demon. 
Gdyby nie leżące przed nim, jeszcze ciepłe zwłoki zapewne dłużej zastanowił by się nad słowami nadchodzących uczennic. Klnąc wściekle pod nosem machnął różdżką unosząc ciało do góry. Lewitujące zwłoki powędrowały za nim w stronę wnęki, na środku której stał ogromny posąg goblina. Przyparł plecami do chłodnego marmuru i patrząc na opadające z szelestem ciało, odprowadził wzrokiem znikające za rogiem Puchonki. Odetchnął z ulgą i przypatrzył się pozbawionym życia, kocim oczom dziewczyny. Na jej szczupłej, bladej twarzy wciąż igrał szyderczy uśmiech. Skrzywił się, widząc szerokie na kilka cali rozcięcie, znaczące alabastrową skórę na szyi. Kucnął i przeciągając palcem po świeżo zasklepionej ranie, zerknął na godło wyszyte na szacie. Genialnie. Zabił Ślizgonkę.

*** 

Bijące od kominka, blade światło oświetliło pogrążoną w zadumie twarz Szmalcownika. Siedząca w fotelu Vanja pokręciła zrezygnowana głową i sięgnęła po stojąca na stoliku butelkę.
-Nie minęła godzina od naszego cholernego przybycia tutaj, a ty już posłałeś kogoś na drugą stronę!- warknęła, nalewając do szklanki grzanego miodu z korzeniami, podarunku od tłustej dyrektor Umbridge. 
-Zamilcz- odparł Scabior i wyrywając jej szklankę popatrzył znudzony na leżące na dywanie ciało- Niedługo zacznie cuchnąć.
-Powiedz to Carrowom albo Dołohowowi- ożywiła się wypowiadając nazwisko Śmierciożercy- Swoją drogą pociągający facet. Może mógłbyś...
-Na śmierdzące gacie Snape'a!- parsknął, upijając nieco rozgrzewającego napoju- Nie jestem pieprzoną swatką! A poza tym, do jasnej cholery, on ma grubo ponad czterdziestkę!
-A ona niecałe dwadzieścia- syknęła, zakładając ręce na piersi- I jest szlamą. 
Scabior warknął niczym rozjuszony byk i z hukiem odstawił szklankę na kamienny parapet. Jednym susem pokonał odległość dzielącą go od dziewczyny i zaciskając dłonie na oparciach fotela wyszeptał wściekle:
-Sugerujesz coś?
Vanja zmierzyła go pełnym pogardy wzrokiem lecz po chwili w jej ciemnych oczach pojawiła się skrucha.
-Wybacz- odparła cicho, odkręcając głowę w kierunku igrających z drewnem płomieni- Nie moja sprawa.
Dyszący gniewnie Szmalcownik jeszcze przez chwilę mierzył ją pełnym złości wzrokiem, lecz w końcu odpuścił i przeczesując palcami spięte w luźny warkocz włosy, wrócił na chłodny, kamienny parapet.
-Po Rosiera. Już.
Vanja przełknęła głośno ślinę i skrzywiła się nieznacznie.
-Nie wydaje mi się żeby...
-Już!
Wściekły ryk Scabiora odbił się echem po zakurzonym pokoju, w którym do dziś pozostały ślady po obecności nauczyciela Obrony Przed Czarną Magią, śmierdzącego wilkołaka Lupina. Vanja pokręciła zrezygnowana głową i mrucząc coś pod nosem zmieniła się w dużego, czarnego kruka. Scabior otworzył okno i nie patrząc na znikającego w ciemności ptaka, przymknął zmęczony oczy.
-Byłam naprawdę ładna.
Cichy, pełen zastanowienia głos wyrwał go z zamyślenia. Zmrużył zdumiony oczy i rozejrzał się po pokoju. Z początku wcale jej nie zauważył. Lecz gdy po raz drugi zerknął na stojący obok kominka fotel, zamarł z szeroko otwartymi ustami. Nieco przezroczysta, perłowa materia, do złudzenia przypominająca leżące na dywanie zwłoki, siedziała wygodnie rozparta na aksamitnym fotelu i machając szczupłymi nogami, patrzyła na niego spod oka.
-Ty...- mruknął Scabior, wpatrując się w bladą twarz ducha- Ona... Cholera!
Dziewczyna uśmiechnęła się kpiąco i wzruszyła ramionami.
-Tak jakoś wyszło. Nie żebym chciała tu zostać, ale... za nic nie mogę się ruszyć. Dosłownie.
Szmalcownik zaklął pod nosem i zakładając ręce na piersi, oparł się o chłodny parapet.
-Co masz na myśli?
Perłowe usta dziewczyny wykrzywił pełen gniewu grymas. W mgnieniu oka znalazła się tuż przy nim i dźgając go palcem w pierś krzyknęła:
-Zabiłeś mnie! Zabiłeś! Ty parszywy, śmierdzący...
Scabior parsknął kpiąco, patrząc jak blady palec rozmywa się za każdym razem, gdy dziewczyna wymierzała mu pełne wyrzutu dźgnięcie.
-Po pierwsze- mruknął, próbując machnięciem ręki odgonić ducha- Jesteś zimna. Po drugie, to nie ja. To Ty.
Cmoknęła niezadowolona, wkładając ręce do kieszeni szaty.
-Życie jest przeceniane- mruknęła, odsuwając się od niego nieznacznie- Co jednak nie znaczy, że nie chciałam żyć, ale...
Szmalcownik skrzywił się z obrzydzeniem i wymijając kołyszącą się delikatnie dziewczynę, usiadł w ustawionym przy kominku fotelu.
-Do diabła!- warknął, dolewając sobie miodu- Podoba ci się bycie uwięzioną między światami materią? Cudnie! W takim razie spadaj stąd i ponawiedzaj sobie kogoś innego. Może swojego chłopaka?
-Nie mam go. To znaczy miałam, ale nie układało się nam...
-Wybacz, ale mam dość ckliwych historyjek. Zostałaś duchem. Masz setki nowych możliwości, więc czego tu wciąż tkwisz?
Upił nieco rozgrzewającego miodu i zakładając nogi na stół, popatrzył na leżące na ziemi zwłoki. Już miał się o coś spytać, ale przerwała mu pełnym gniewu głosem:
-Chciałabym. Naprawdę- dodała, podchodząc do migoczących wesoło płomieni- Ale nie mogę. Za każdym razem gdy staram się odejść od ciebie choćby na kilka metrów- klasnęła w dłonie- Bum! Jakbym waliła w szklaną ścianę!
Scabior zakrztusił się słodkim napojem i charcząc dziko, zerknął na nią zdumiony.
-Czekaj. To znaczy, że ty... 
-Łażę za tobą od paru godzin. Pokazałbym się wcześniej, ale ona... ta czarna- cmoknęła, szukając w pamięci imienia animaga- Vanja. Mała, ruska okrutnica. Nie mam pojęcia jak możesz się z nią zadawać- mruknęła, krzywiąc się z niezadowoleniem- Jest ładna, ale to chyba jedyny jej atut.
-Na zatęchłe kanały Hogwartu!- jęknął i z hukiem odstawiając pustą szklankę, ukrył twarz w dłoniach- Nie ma jakiegoś sposobu, żeby się ciebie pozbyć?
Wzruszyła ramionami i podeszła do okna. Czarne chmury spowiły gwieździste niebo. Jasne światło skrytego za drzewami księżyca, oświetliło materializującą się na dziedzińcu postać. 
-Niech on ci powie.

*** 
Rozmowa była długa. I bezowocna. Podczas pełnej gniewu wymiany zdań, siedząca na parapecie dziewczyna zdołała dokładnie przyjrzeć się swemu "mordercy". Nie był młodzieniaszkiem, zapewne dobiegał czterdziestki lecz jego szczupłą, umięśnioną sylwetkę otaczała tajemnicza, pełna emocji aura. Wigorem przewyższał niejednego ucznia Hogwartu, a na inteligencję mógłby mierzyć się z samą Granger. Mimo siarczystych przekleństw, jakimi obrzucał wysokiego Śmierciożercę, jego ciemne oczy patrzyły na Rosiera z szacunkiem i oddaniem. Z pewnością znali się nie od dziś, co było widać po odzianym w drogocenne szaty Śmierciożercy. Jego naznaczoną przez czas twarz wykrzywiał pełen rozbawienia, szeroki uśmiech a zmieniające co sekundę kolor oczy błyszczały w pogrążonym w półmroku pokoju. Po kilku godzinach, paru butelkach miodu i trzech przepychankach, dyskusję zakończyło ciche pochrapywanie śpiących w fotelach mężczyzn. Ona zaś przez całą noc biła się z myślami, obserwując leżące na dywanie, własne zwłoki. 
Poranek przyniósł wszystkim obecnym w pokoju kojące uczucie ulgi. Rosier postanowił na dobre zagościć w Hogwarcie i udając się na śniadanie, przygotować do kolejnej rozmowy z przyjacielem. Scabior jeszcze przed obiadem, za zgodą drepczącego za nim ducha, pochował dziewczynę na obrzeżach Zakazanego Lasu. Obiecał jej jednak, iż przed końcem roku powiadomi jej rodziców o tym, że jej śmierć była szybka i bezbolesna. Dafne przez cały poranek wpatrywała się w swój świeżo powstały grób, na dobre żegnając się z dawnym życiem. Siedzący nieopodal Scabior wpatrywał się pustym wzrokiem we wybrukowany dziedziniec Hogwartu, na którym kilka miesięcy temu uczniowie żegnali Dumbledore'a. Na którym dziś, na oczach wszystkich zamorduje Hermionę Granger.

*** 

Kiełbaska w cieście. Lepka od cukru herbata i niewielki kawałek szarlotki. Tak miało wyglądać jej ostatnie śniadanie. A ona wcale nie była głodna. Westchnęła ciężko i owijając się przyniesionym przez Cho kocem, popatrzyła na kręcącą się niespokojnie Lunę. Niebieskie niczym poranne niebo oczy blondynki zasłaniały dziwaczne okulary, mieniące się kolorami tęczy. Machając osłoniętymi zakolanówkami, szczupłymi nogami, siedziała na parapecie podziwiając migające na suficie promienie porannego słońca. Odkąd Hermiona powiedziała jej w jaki celu przybyła do Hogwartu, Luna nie odezwała się ani słowem. 
-Luna, naprawdę...
Urwała, widząc, że zafascynowana błyskami dziewczyna kompletnie nie zwraca na nią uwagi. Minęło jeszcze parę  minut nim Luna na dobre zrezygnowała ze swego zajęcia i chowając okulary do torby, wyjęła małą, srebrną broszkę. Obracając ją w palcach, przesunęła umalowanym na czerwono paznokciem po kamieniu zdobiącym precjoze. 
-To Popiełek- stwierdziła cicho- Rodzi się z magicznego ognia, który płonie zbyt długo. Żyje tylko godzinę, a mimo to jest symbolem nieśmiertelności. Wiesz dlaczego?
Hermiona uśmiechnęła się blado i pokręciła głową.
-Zostawia po sobie zgliszcza. Przed śmiercią potrafi zdziałać tak wiele, że nawet gdy już zniknie, zamieni się w proch, pozostaje po nim ślad- dodała i wyciągnęła rękę w stronę siedzącej na łóżku przyjaciółki- Moja mama go nosiła. Weź go. 
-Nie trzeba...
-Cieszyła by się.
Hermiona popatrzyła niepewnie na Lunę i sięgnęła po broszkę.

***

-To dziwnie... perwersyjne.
Scabior warknął gniewnie, chowając do kieszeni brudne od krwi ręce. Deszcz stukał uspokajająco o kamienny parapet a jego przesiąknięty lasem zapach tworzył morderczą mieszankę z odorem bijącym od poplamionej posoką podłogi. Długie do kolan, skórzane buty Szmalcownika z cichym bulgotem zanurzyły się w szkarłatnej kałuży. Siedzący na parapecie Rosier machał beztrosko nogami, przyglądając się we wskazane przez Scabiora miejsce, w którym według niego stała dysząca wściekle Dafne.
-Perwersyjne?- krzyknęła, a jej piskliwy głos poniósł się echem po przestronnej łazience prefektów.
-Zamknij się- pełne gniewu słowa Scabiora momentalnie uciszyły dygoczącą ze złości dziewczynę.
-Jak mniemam nie jest zbyt zadowolona...
-Jesteście chorzy. Obaj!- syknęła i przenikając przez ścianę, zniknęła.
Scabior zaklął siarczyście i popatrzył na uśmiechającego się z rozbawieniem przyjaciela.
-Co cię tak bawi?
Rosier wzruszył ramionami.
-Może to, że miała rację.
-A może to, że na sam widok krwi ślinisz się jak pieprzony kundel?
-Chyba masz rację- odparł, wciąż się uśmiechając- I rozumiem, że dla ciebie- Śmierciożercy na odwyku- jest to nie lada problem.
Scabior zmierzył go pełnym gniewu spojrzeniem i parskając cicho, odwrócił wzrok. Obserwując walczącą z silnymi podmuchami wiatru Bijącą Wierzbę, przymknął zmęczony oczy. Jeszcze rok temu, sytuacja taka jak ta, byłaby dla niego niewyobrażalnie ironicznym incydentem. Teraz uginał się pod natłokiem takich "ironicznych incydentów". Doskonale wiedział, że gdyby nie wsparcie Rosiera, już parę miesięcy temu skończył by jako obłąkaniec na Oddziale Przypadków Beznadziejnych w Mungu. 
-Wracając do tematu, dowiedziałem się nieco na temat twojej niewidzialnej towarzyszki-podglądaczki.
Scabior uniósł kpiąco brwi.
-Mów.
-Otóż takie przypadki zdarzały się w Hogwarcie zaledwie kilka razy, ale w Durmastrangu są prawdziwą plagą.
-Dlaczego?
Rosier cmoknął niezadowolony i popatrzył z naganą na zerkajacego na niego spod oka Scabiora.
-Daj mi dokończyć to się dowiesz- mruknął- Są to tak zwane duchy pokutne. Jak ujęła to wczoraj Dafne, stała się ona czymś w rodzaju twojej kuli u nogi. Zresztą zupełnie przypadkowo, bo tak naprawdę powinna być karą dla czarodzieja, który rzucił na nią Imperiusa.
-Więc dlaczego do cholery nawiedza mnie?
Rosier pokręcił głową.
-Nie jestem pewny, ale to może mieć związek z tym, że tak naprawdę każdy z was przyczynił się do jej śmierci. Prawdopodobnie trafiło akurat na ciebie, bo byłeś bliżej.
Scabior roześmiał się gorzko.
-Wszystko cudownie przejrzyste tylko dlaczego po prostu nie poszła sobie tam, gdzie jej miejsce?
-W zaświaty?
-Nie wiem! I jeśli chciałbyś wiedzieć, nie obchodzi mnie to- wycedził, zaciskając dłoń na ukrytej w kieszeni różdżce- Na przykład tam, gdzie poszła pieprzona duszyczka pieprzonej Pansy!
Rosier westchnął ciężko.
-To co innego. Zabójstwo Parkinson to zwykłe morderstwo na zlecenie, a śmierć Dafne zbiegła się z pewnym... rozdzieleniem jej jaźni. Jeśli wiesz co mam na myśli.
-Wiem. 
-Swoją drogą te Inferiusy to koszmarnie brzydkie stwory. Niby trup, niby człowiek a to ani jedno ani drugie.
Scabior parsknął rozbawiony widząc wykrzywioną w grymasie obrzydzenia twarz Rosiera.
-Było wybrać sobie inne zwierzątko.
-Wtedy była ładniejsza.
-Była świeżym trupem Evan- sprostował Scabior, wskazując na leżące pod drzwiami szczątki Inferiusa- Teraz została z niej tylko sterta zgniłego mięsa. Wyjątkowo cuchnącego zresztą. Źle dbałeś o zwierzątko, więc zdechło.
Rosier pokręcił głową, słuchając upiornych docinek Scabiora. Wisielcze poczucie humoru Szmalcownika od zawsze wywierało na nim ogromne wrażenie. Choć czasem wyjątkowo zniesmaczało.  Zawiesił wzrok na leżących pod ścianą zwłokach Pansy. 
-Może ta...
-Daj już spokój z tymi eksperymentami doktorze Frankenstein- żachnął się, obserwując zgniłe szczątki Inferiusa- Lepiej powiadom Umbridge, że Pansy nic już nikomu nie powie. Ja doprowadzę łazienkę do pierwotnego stanu.
Rosier skinął głową i zeskoczył na podłogę, bryzgając dookoła szkarłatną, powoli krzepnącą mazią. Skrzywił się niezadowolony widząc ciemne plamy na rękawach drogocennego płaszcza. Rozwiązał go i rzucając na parapet, skierował się w stronę drzwi.
-Na drugi raz postaraj się sprzątnąć kogoś na tyle dyskretnie, żebyśmy nie musieli mordować świadka za pomocą mojego krwiożerczego zwierzątka- mruknął i trzaskając drzwiami, popatrzył na zachodzące słońce.
Rosier przemknął korytarzem, w stronę gabinetu dyrektora. Czasu miał coraz mniej a ryzyko stawało się coraz większe. Uśmiechnął się. Jeśli zdąży, Scabior będzie jego dłużnikiem do końca życia. 

*** 

-Co?- zakrztusiła się i plując jeszcze ciepłą herbatą popatrzyła spod oka na siedzącego na parapecie Szmalcownika- Jak to przesunięto?
Scabior wzruszył ramionami i podsunął jej pod nos butelkę z whisky. Skrzywiła się lekko i pokręciła głową. Jednak po chwili wahania, sięgnęła po butelkę i wzięła duży łyk palącego alkoholu. 
-To jest okropne!- wycharczała, dławiając się drapiącym płynem.
-Zaczekaj...
-Ale...
-Zaczekaj.
Popatrzyła na niego spod oka i wzięła głęboki wdech. Po chwili drapanie w gardle zniknęło, pozostawiając po sobie kojące uczucie ciepła. Uniosła kpiąco brwi i popatrzyła na stojącą na stole szkalnkę. Scabior skinął głową i zabierając jej butelkę, nalał jej whisky. Sam upił nieco trunku i obserwując delektującą się alkoholem Hermionę, uśmiechnął się.
-Podejrzewam, że to Rosier przełożył... wykonanie wyroku.
Hermiona zamarła. Po chwili przytaknęła i wlewajac w siebie kolejną porcję whisky, skrzywiła się. 
-Nie ważne. Nie rozmawiajmy o tym- stwierdziła, zanosząc się kaszlem. 
Scabior przez moment obserwował jej zasłonięte kurtyną ciemnych rzęs oczy. Przestań- zbeształ się w myślach- na nic to. Na nic Will. Odstawił butelkę na stół i przegrzebał kieszenie spodni. Odkąd oddał płaszcz do zamkowej pralni, nie mógł pomieścić niezbędnych drobiazgów w kieszeniach koszuli czy spodni. Klnąc wyciągnął opakowanie Fasolek Wszystkich Smaków Bertiego Botta, którymi katowała go Vanja. Odkąd dodawano je do każdej butelki Ogistej Whisky, stały się ulubionym smakołykiem dziewczyny. Rzucił je siedzącej w fotelu Hermionie.
-Uważaj na zielone, są ohydne.
-Co rusz zmieniają kolory- stwierdziła i grzebiąc w pudełeczku, czknęła cicho.
Po chwili wzruszyła ramionami i wsadziła do ust fasolkę o płomiennorudym kolorze. Po chwili jej szczupłą, blada twarz wykrzywił grymas obrzydzenia.
-W tym miesiącu uważaj na pomarańczowe- jęknęła, z trudem przełykając fasolkę.
Scabior uśmiechnął się rozabwiony.
-Wymiociny?
-Niewiele lepiej.
-Brukselka?
-Są zdrowe. I wcale nie takie ohydne.
-Przestań. Surowa ryba?
Skinęła głową i krzywiąc się, z uśmiechem sięgnęła po butelkę. Scabior poptrzył na nią niepewnie. Już miał wyrwać jej whisky, gdy przypomniał sobie, że właśnie podarowano jej kolejny dzień życia. Dzień, z którego wbrew zapewnieniom, naprawdę się cieszyła. Uśmiechnął się widząc, jak przywyczaja się do gorzkiego smaku alkoholu. Po kolejnych paru łykach, jej blada twarz nabrała rumieńców. Ciemne, orzechowe oczy dziewczyny błyszczały wesoło a jej perlisty śmiech niósł się echem po pogrążonym w półmroku pokoju. Kątem oka zauważył przenikająca przez ścianę postać. Nie odwracając wzroku od rozbawionej Granger, machnął na wciąż wściekłą Dafne. Dziewczyna parsknęła gniewnie lecz bez zbędnych protestów, zniknęła za drzwiami pokoju. 
-Potrafisz być naprawdę fajnym facetem- mruknęła, kołysząc się w fotelu.
Scabior parsknął rozbawiony. Przechylił głowę i patrząc jak odwraca speszona wzrok odparł:
-To nie ma znaczenia Granger. Wszystko co się tu dzieje...- zaklął siarczyście i sprawdzając czy aby na pewno go nie obserwuje, wyjął z kieszeni amulet.
Przez ułamek sekundy obracał go w palcach. Po chwili dyskretnie wsunął go między oparcie a poręcz fotela i upewniając się czy medalion nie wystaje, podszedł do uchylonego okna.
-To wszystko, jest jedyną prawdziwą rzeczą w moim życiu- dodał, wbijając wzrok w migoczące w oddali światło.
Czuł na plecach jej pełne ciepła, intrygujące spojrzenie. Jednak czy aby na pewno? Wziął głęboki wdech i wygrywając ze strachem o własne ego, popatrzył w jej pełne rozbawienia, orzechowe oczy.
-Wiem- odparła cicho, uśmiechając się delikatnie- Wiem też, że musisz to jutro zrobić. Musisz mnie...
-Nie, nie prawda- żachnął się, czując jak po zaciśniętych na ciernistej różdżce palcach ścieka ciepła kropla krwi- Nie muszę, ale chce. Chce udowodnić, że wciąż jestem...
Urwał, widząc że wciąż się do niego uśmiecha. W bladym świetle kominka wyglądała tak pięknie, że aż odebrało mu dech. Z jej kruchego ciała biła siła tak wielka, że on- postawny, muskularny i czysto krwisty, nie mógł się z nią równać. 
-Nie ma znaczenia- szepnął, bawiąc się zasychającą na dłoni krwią.
-Nie ma- powtórzyła, a uśmiech na jej twarzy zbladł.
Po chwili rozbłysł z podwójną siłą. Jasny, rozświetlający jego ciemną duszę tak samo jak po raz pierwszy, gdy ją spotkał. 
-Kings Of Leon?- zapytała, nucąc cicho i  patrząc na niego wyczekująco.
Zmrużył zdumiony oczy.
-Pyro?- odparł bez namysłu.
Wstała, podpierając się lekko i nucąc pod nosem doskonale mu znaną melodię, podeszła do niego tanecznym krokiem. Szumiało mu w głowie od nadmiaru alkoholu. A może to zapach jej ciepłej skóry doprowadzał go do tak żałosnego stanu? 
-Nie ma znaczenia- powtórzyła, widząc wahanie w jego ciemnych, przypominających onyksy oczach.
Pokręcił zrezygnowany głową i zaśmiał się gorzko. Gdyby tylko wiedziała kim naprawdę był. Co robił, gdy nie było jej w pobliżu. Jakim był potworem. 
-Ja nie tańczę- mruknął, nie spuszczając wzroku z jej roześmianej twarzy.
Taką właśnie ją zapamięta. Na zawsze. 
-Nie potrafisz?
Wyzwanie, które mu rzuciła zapiekło niczym rozdrapywanie świeżo zagojonej rany. Uniósł kpiąco brwi i nim zdołała zareagować, przyciągnął ją do siebie płynnym, kocim ruchem. Zachichotała i chwiejąc się, wykonała piruet. Odsunął się od niej nieznacznie, lecz nie potrafił pohamować się przed ponownym wtuleniem się w jej pachnące pomarańczami włosy. Ciemne loki co raz smagały go po pokrytej dwudniowym zarostem twarzy. Za każdym razem, gdy się do niego zbliżała, czuł jak lodowaty dreszcz przeszywa jego ciało. Robił coś tak sprzecznego ze swą naturą, że nijak nie potrafił tego dopuścić do myśli. Kolejne fale dzikiego gniewu i morderczej tęsknoty, w połączeniu z kusząca bliskością jej ciała, wyczerpały go do cna. Mimo to, wciąż tańczył, a ona po raz pierwszy odkąd się poznali, nie bała się o nic. Może był to skutek alkoholu, a może powodowała to bliskość śmierci. Może zupełni coś innego. Teraz jednak, nic nie miało znaczenia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy

Layout by Yassmine