18 sie 2015

XIV Love. Hurt this strange kind of pain which is associated with pleasure.

Ciche, gardłowe mruknięcie poniosło się echem po pogrążonym w mroku korytarzu. Stojący pod ścianą mężczyzna zaklął wściekle i szarpnięciem podwinął rękaw lnianej koszuli. Fala szczypiącego bólu przeszyła go na wskroś. Zadrżał, czując jak emocje Czarnego Pana spajają się z płynącą w jego ciele krwią. Przymknął oczy i uśmiechnął się gorzko. Ból, za którym tęsknił latami, przynosił mu tak wielką rozkosz, że nie potrafił opisać go słowami. Konwulsyjnie zaciskał i rozluźniał dłoń, czując jak silne uczucia targają jego Panem. Czyżby to dziś? Czyżby misternie tkana przez Czarnego Pana sieć w końcu schwytała uciekającego przed przeznaczeniem Pottera?
Scabior. Imię przyjaciela momentalnie przywołało go do rzeczywistości. Zaciskając kurczowo szczęki, pohamował kolejną falę bólu nim zdołała na nowo zawładnąć jego ciałem. Westchnął ciężko, przez moment obserwując wydobywające się z jego ust obłoczki pary. Nagle, tuż za jego plecami, rozległo się ciche skrzypnięcie. Nim zdołał sięgnąć po różdżkę, silna dłoń zacisnęła się na jego nadgarstku, przygwożdżając go do ściany. Przesiąknięta zapachem krwi szata kobiety załopotała złowieszczo. W jej dzikich, zielonych oczach zalśniło rozbawienie a cichy, pełen szalonej radości śmiech rozbrzmiał w ciemnym korytarzu.
-Ręce przy sobie Lestrange- warknął, odpychając ją brutalnie.
Zacharczała niczym rozwścieczona kotka, lecz jej wąskie, wężowate usta nadal wykrzywiał pełen szaleństwa uśmiech. Zakołysała się w rytm nuconej pod nosem melodii i pomachała palcem tuż przed jego nosem.
-Nie ładnie Evan- szepnęła- Zawiodłeś mnie.
-Koniec gierek Bello. Podjąłem decyzję- wycharczał, nie spuszczając wzroku z jej ukrytej w kieszeni sukni ręki.
-Boisz się? O, nie zaprzeczaj. Czuje to. Śmierdzisz strachem niczym Granger szlamem.
Uśmiechnął się kpiąco.
-To dla ciebie żadna niespodzianka, czyż nie?
Popatrzyła na niego spod oka a po chwili roześmiała się radośnie.
-Szkoda, że nie jesteś tak zabawny, jak przystojny Evan...- szepnęła, przeciągając ostrym paznokciem po jego brodzie.
Odepchnął jej szczupłą, kościstą dłoń i zerknął na nią z obrzydzeniem. 
-Nie omotasz mnie jak Rudolfa. Nie zastraszysz jak Lucjusza. Nie rozkochasz w sobie, jak niegdyś Scabiora.
-William....- szepnęła, zamierając na moment.
Jej zielone ślepia błysnęły dziko.
-To przeszłość Bello- dodał, widząc jak imię Szmalcownika kaleczy jej usta- On już...
-Zamilcz!
Pełen furii krzyk poniósł się echem po pustym korytarzu. Przysunęła się do niego tak blisko, że czuł jej zimny oddech na swym policzku. Uśmiechnął się kpiąco, zaciskając dłoń na ukrytej w kieszeni spodni różdżce.
-Teraz jedyną moją miłością jest Czarny Pan- wycharczała- Will... Scabior był tylko moją zabawką!
-A może ty jego? Bo teraz jesteś nią na pewno.
-Teraz, jestem jego katem.
Z trudem powstrzymał się, od rzucenia w nią zaklęciem. Powstrzymała go tylko myśl o tym, jak ryzykownym posunięciem jest utarczka z obłąkaną wiedźmą. 
-Wciągnęłaś w to Rudolfa, Carrowów a nawet Dołohowa. Popełniłaś jednak błąd, przychodząc z tym do mnie. Nie boję się ciebie Bellatrix.
-Mogła bym cię zabić jak pierwszą lepszą szlamę Rosier!
-Nie, nie mogłabyś. Tyle pytań, wątpliwości... Nie możesz. I to cię zabija. Czekaj! To nie to- dodał, rozkładając teatralnie ręce- To niespełniona miłość! Żałosne Lestrange. 
Koścista, zakończona długimi, pożółkłymi paznokciami dłoń zacisnęła się na jego okrytym koszulą ramieniu. Ciemne plamy krwi szybko splamiły delikatny materiał. Czuł, jak ciepła ciecz spływa mu po przedramieniu, drażniąc pulsujący boleśnie znak. Kobieta zapiszczała gniewnie i przypierając go do chłodnej, zamkowej ściany, przechyliła głowę.
-Scabior zginie. Nic mu nie pomoże Evan.
-Boisz się?- zapytał, patrząc na nią kpiąco.
-Nie mam czego.
-Może tego, że mimo, iż tak bardzo go nienawidzisz, jego śmierć okaże się dla ciebie zbyt wielkim ciosem? A może to, że Czarny Pan nie ma pojęcia o tym, że zamierzasz posłać na szafot jednego z jego najlepszych sług?
-Nie masz pojęcia, jak wielką miłością darzę naszego Pana! Tylko jego- dodała, cedząc gniewnie słowa.
-Ależ mam. Mimo to, wciąż czujesz coś do Scabiora. Był twoją pierwszą miłością. Z początku odwzajemnioną, lecz potem... Pojawienie się Pana, tylko ułatwiło mu zerwanie z tobą. A ty znalazłaś sobie nowy obiekt, w którym do dziś możesz się durzyć.
-Durzyć- powtórzyła szeptem, rozkoszując się wypowiedzianym przez niego słowem. 
Uśmiechnęła się po chwili.
-To chyba dobre określenie. Dobry powód, dla którego zginie- stwierdziła, patrząc na niego spod oka- Jeśli przez ciebie coś pójdzie jutro nie tak... Znajdę dobry powód, dla którego pójdziesz w jego ślady.
Nim zdołał odpowiedzieć jej szczupła sylwetka rozmyła się w pogrążonym w mroku korytarzu. Skrzywił się  czując jej drażniący, przesiąknięty krwią zapach, oblepiający go niczym pajęczyna. Doskonale wiedział, że pogróżki Bellatrix lada dzień mogły stać się nieprzyjemnym faktem. Mimo to miał wątpliwości- musiał powiedzieć Scabiorowi, że egzekucja Granger jest tylko wnykiem, w który zostanie złapany. A zostanie na pewno- plan Lestrange był idealny. Szlama opętała serce i dusze Scabiora nierozerwalną siecią. Will zrobi wszystko, by uratować ją od śmierci. A tym samym, stanie się zdrajcą krwi, kolejnym do odstrzału. 
Zemsta Lestrange była bolesna. A Scabior zbyt wiele w życiu wycierpiał. Nie mógł ponieść kary za szaloną miłość Bellatrix. 
W przeciwieństwie do niego. On, nigdy nie miał nic do stracenia. A myśl o śmierci, działała na niego dziwnie perwersyjnie.

*** 

Ciepłe promienie słońca łaskotały ją po odkrytych przedramionach. Ziewnęła szeroko i podciągnęła się do siadu. Odgarniając potargane włosy z twarzy, rozejrzała się dookoła. Zmrużyła zdumiona oczy widząc, że wciąż znajduje się w pokoju Szmalcownika. Jęknęła cicho i opadła na miękką, ciepłą pościel. Przez moment miała nadzieję, że wczorajszy wieczór był tylko jej chorą fantazją. Widok porozrzucanych na podłodze butelek i opakowań po Fasolkach Bertiego Botta uświadomił jej, że jest zupełnie inaczej. Przymknęła oczy i wtuliła twarz w jedwabną, szmaragdową poduszkę.
-Matko!- warknęła, czując bijący od niej mdły zapach alkoholu.
Westchnęła ciężko i oparła się na łokciu. Nagły, przenikliwy ból rozdarł jej czaszkę niczym ostry miecz samuraja. Syknęła, sięgając po leżącą na podłodze butelkę po whisky i przyłożyła ją do czoła. Padła na łóżko, rozkoszując się bijącym od butelki chłodem, który koił ostry ból głowy. Zakasłała, czując drapanie w gardle. Suchość w ustach była nie do wytrzymania. Otworzyła jedno oko i rozejrzała się po pokoju. Odetchnęła z ulgą, widząc stojącą na stole szklankę. Zsunęła się z łóżka i rzucając butelkę na podłogę, sięgnęła po herbatę. Ku jej zdumieniu była jeszcze ciepła. Pachniała malinami i grzanym winem. Zupełnie taka, jaką lubiła. Upiła nieco rozgrzewającego napoju i podeszła do okna. Uchyliła je nieznacznie, wbijając wzrok w oświetlony porannym słońcem dziedziniec. Przełknęła głośno ślinę, zdając sobie sprawę, że nadszedł jej dzień. Dzień prawdy. Pokręciła głową i uśmiechnęła się gorzko. Przygotowywała się do tego tak długo a mimo to, wciąż nie pogodziła się z losem. Wczorajszy wieczór nie ułatwił jej tego w najmniejszym calu. Cieszył ją jedynie fakt, że decydujące machnięcie różdżki wykona ktoś, kto był jej bliski. Dość bliski. 
-Podły- mruknęła, obracając w dłoniach szklankę.
-Ładne podziękowanie za uroczy wieczór. A tak się starałem.
Niski, gardłowy głos wyrwał ją z zamyślenia. Podskoczyła zaskoczona, oblewając spodnie herbatą. Klnąc pod nosem, odstawiła lepiący się kubek na parapet i popatrzyła spod oka na stojącego w drzwiach Szmalcownika.
-Mógłbyś...
Uśmiechnął się rozbawiony i wskazał jej leżące na fotelu ubrania.
-To dla ciebie. Pomyślałem, że przyda Ci się coś innego niż para znoszonych jeansów i sprany t-shirt.
Uniosła zdumiona brwi i popatrzyła na fotel. Leżące na nim czarne, satynowe rurki błyszczały w bladym świetle wschodzącego słońca. Wisząca na oparciu, szara bluzka z krótkim rękawem urzekała drobnymi bufkami a stojące na podłodze, wygodne trampki aż prosiły się, by założyła je na zmęczone kilkutygodniową wędrówką stopy. 
-Skąd...?
Wzruszył ramionami. Zauważyła, że jego ciemnozieloną, poszarpaną koszulę zastąpiła czarna, gładka bluzka z cienkiego materiału. Spod niej wystawała oliwkowa koszula w kratę, niechlujnie wsadzona w podtrzymywane przez zdobiony ćwiekami pas, kraciaste spodnie. Wszystko nowe i czyste. No prócz wysokich, skórzanych butów, z którymi Scabior nie rozstawał się ani na chwilę. Powstrzymując uśmiech podeszła do fotela i przesunęła palcem po delikatnym materiale spodni. 
-W sam raz na egzekucję.
Ciche, pełne gniewu warknięcie przykuło jej uwagę. Mimo to, nie podniosła wzroku. Doskonale wiedziała, że Scabior wcale nie jest zadowolony z głównego punktu dzisiejszego wieczoru. Pewnie też chciał mieć to już za sobą. Mimo to nie łudziła się, że uda jej się dożyć jutrzejszego ranka. Scabior wyjaśnił jej wczoraj, że termin został przełożony tylko ze względu na prośbę Rosiera.
Podniosła wzrok, czując, że coś jest nie tak. Miała rację. Pełen kpiny uśmiech Scabiora zbladł. Jego ciemne oczy wpatrywały się w nią z niepokojem, bacznie obserwując jej bladą, ściągniętą twarz. Przez dwa dni pobytu w Hogwarcie znacznie przybrała na wadze. Nabrała sił i wiary w siebie. Wiary w Szmalcownika. I choć była pewna, że nigdy nie zaufa mu na tyle, ile by chciała, miała to gdzieś. Od wczoraj nie liczyło się nic.
-Weasley jest w Hogwarcie. 
A jednak coś się liczyło.
-Co?- wykrztusiła, wpatrując się w niego z niedowierzaniem. 
Scabior zagryzł usta i wsadził ręce do kieszeni spodni. 
-Mów- szepnęła, czując jak serce podchodzi jej do gardła-Ron?
Skinął głową, nie spuszczając z niej wzroku. Oparł się o drewnianą framugę drzwi i powiedział pozbawionym emocji, pustym tonem:
-Jest bezpieczny. Sprowadziłem go tu dla ciebie. Myślę, że... że chciałabyś się z nim pożegnać.
Otworzyła szeroko usta, a po chwili zamknęła je. Bo co niby miała powiedzieć? Że od paru dni nie pomyślała o Ronie choćby przez sekundę? Że stała się chwytającą chwilę egoistką? Nie znaczyło to, że za nim nie tęskniła. Słysząc wypowiadane przez Szmalcownika imię przyjaciela poczuła gulę w gardle. Tak bardzo zapragnęła wtulić się w ciepłe ramiona rudzielca, że przez moment zapomniała o stojącym w drzwiach Szmalcowniku. 
-Harry...- szepnęła, zdając sobie sprawę z tego, co oznaczało przybycie Rona do Hogwartu- Harry! Co z nim? Co z Harrym?
Kamienna twarz Scabiora nawet nie drgnęła.
-Kwestia czasu.
Gula w gardle zniknęła. Zamiast tego, pojawiły się zawroty głowy i szalona gonitwa myśli. Opadła na podłogę, zaciskając spocone dłonie na powycieranych jeansach. Scabior cmoknął niezadowolony i jednym susem znalazł się przy niej. Objął ją w pasie i mocnym szarpnięciem podciągnął do góry.
-Zostaw mnie! Zostaw!- krzyknęła, szarpiąc się niczym spłoszony królik.
Jej wielkie, ciemne oczy patrzyły na niego z tak wielką nienawiścią, że przez sekundę miał ochotę wykończyć ją avadą. Szybko się opanował i zacieśniając uścisk, przyciągnął ją do siebie.
-Przestań!- warknął,  jedną ręką chwytając szamoczące się dłonie dziewczyny- To nic nie znaczy!
-Jak możesz- wyszeptała, patrząc na niego pełnym żalu wzrokiem- Nie masz pojęcia co to znaczy!- nim zdołał odpowiedzieć, roześmiała się gorzko- A może masz! Musisz się cieszyć, prawda? Wygrałeś! Wygrałeś wstrętny draniu!
Pokręcił zrezygnowany głową, widząc igrające w jej oczach szaleństwo. Doskonale wiedział, że wiadomość o przegranej Pottera będzie dla niej nie lada ciosem, ale nie widział innego wyjścia. Musiał być wobec niej szczery. Był jej to winien.
-Wcale nie- odparł, widząc jak opada z sił- Przegrałem wszystko, ale jeśli mi pomożesz, możemy to odzyskać. Możemy pomóc sobie wzajemnie, odzyskać spokój...
Popatrzyła na niego, wciąż groteskowo się uśmiechając.
-My? Jakie my? Nie ma żadnych nas! 
Zabolało. Miał wrażenie, że powietrze ucieka mu z płuc. Zmrużył oczy, kątem oka widząc pulsujący na ręku mroczny znak. Symbol od wczoraj palił żywym ogniem, lecz ból ten był niczym, w porównaniu z tym, który sprawiła mu szlama. Uśmiechnął się dziko i zacieśnił chwyt. Jęknęła cicho, na darmo próbując wyswobodzić się z objęć Szmalcownika. Przysunął się tak blisko, że czuła jego przepełniony zapachem tanich papierosów oddech. 
Maska. Lodowa, wyzuta z emocji. Jak mogła dopuścić do tego, że znów ją założył? Tak długo...
-Ja...
-Przebierz się i zejdź na dół. Czas zjeść ostatnie w życiu śniadanie- powiedział i nie zwracając uwagi na jej pełne żalu spojrzenie, wyszedł zostawiając ją na pastwę morderczych myśli.
Maska. Znów ją założył.
Umarła dziś po raz pierwszy. Oby drugi raz był mniej bolesny- pomyślała, z trudem powstrzymując łzy.

*** 

-Że też nie zamordował mnie ktoś lepszy- stwierdziła Dafne, obserwując wychodzącego na korytarz Scabiora.
-Ktoś lepszy by cię nie zamordował- warknął, opierając czoło o chłodną, kamienną ścianę.
Przymknął oczy i odprowadził wzrokiem znikającą za rogiem grupkę chichoczących Krukonek. Splunął gniewnie i wkładając ręce do kieszeni, zbiegł po schodach. Skinął pilnującemu wyjścia Dołohowowi i wyszedł na dziedziniec. Chłodny podmuch wiatru rozwiał jego luźno upięte, czarne włosy. Uniósł kpiąco brwi, widząc majaczącego na pochmurnym niebie ptaka. Wielkie, czarne skrzydła kruka załopotały, gdy jego drobne, zakończone ostrymi pazurami łapy, zachrzęściły na żwirowanej drodze.  Scabior pokręcił głową i machnięciem ręki, odpędził wielkie ptaszysko.
-Spieprzaj- warknął, przysiadając na kamiennych schodach zamku.
Dafne uśmiechnęła się widząc, jak kruk kracząc oburzony, znika w pogrążonym w letargu Zakazanym Lesie. Cmoknęła zadowolona i bawiąc się rogiem szaty, popatrzyła spod oka na nachmurzonego Scabiora.
-Właściwie to po co Ci to zwycięstwo Tego-Kogo-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać? Co będziesz wtedy robił?
Parsknął kpiąco.
-Zamilcz. Doskonale wiem o co ci chodzi. 
-Tak?- zapytała,  siadając obok niego i machając beztrosko nogami.
-Sama na to wpadłaś czy to kolejny pomysł Rosiera?
Wzruszyła ramionami. 
-Nie wiem o co ci chodzi. Po prostu pomyślałam sobie, że skoro tak bardzo jara cię zabijanie i takie tam... Zresztą bycie złym w świecie, gdzie większość takimi jest,  nie jest chyba takie fajne jak teraz.
Scabior roześmiał się gorzko. W jego czarnych, przenikliwych oczach zalśniła ironia. Ku zdumieniu dziewczyny, było tak tylko przez chwilę. Sekundę później, na przystojnej twarzy Szmalcownika ponownie zagościł sztuczny, tajemniczy uśmiech.
-Nie żałuj mnie do cholery.
Wzruszyła ramionami.
-Nie wkurza cię to?
Uniósł pytająco brwi i machnięciem różdżki wyczarował brudną butelkę, pełną przejrzystej cieczy. Ze znudzeniem obserwowała jak wyrzuca korek na idealnie przystrzyżony trawnik i wlewa w siebie pół butelki Ognistej Whisky.
-To kim się przez nią stałeś. 
-Skąd wiesz, kim byłem wcześniej?
-Nie mam pojęcie, ale na pewno nie tym, kim jesteś teraz. Nikt kto czuje się ze sobą dobrze, nie upija się co wieczór do nieprzytomności, mrucząc pod nosem znienawidzone imię...
-Zamilcz- warknął, krzywiąc się od nadmiaru gorzkiego trunku- Nie mam ochoty wysłuchiwać twoich pełnych patosu frazesów. I na pewno nie szepczę twojego imienia!
-Jesteś skazany na porażkę Scabior- szepnęła, z uśmiechem wpatrując się w unoszone przez wiatr, pożółkłe liście-Jeśli jej dziś nie zabijesz, Czarny Pan wyda na ciebie krwawy wyrok. Jeśli jednak to zrobisz... Poczujesz jak dobrze było by zginąć z ręki swego Pana.
Scabior zamarł na moment, obracając w pokrytych zadrapaniami dłoniach butelkę z palącym gardło alkoholem. Wbił swe ciemne, lodowate spojrzenie w pewien odległy punkt, przygryzając do krwi dolną wargę spierzchniętych ust. Po chwili na jego bladej, pokrytej jednodniowym zarostem twarzy pojawił się sztuczny, pełen groteski uśmiech.
-W takich momentach czuję się jak nowo narodzony, wiesz?- mruknął, upijając nieco whisky- Pełen zapału, żądzy mordu, szaleństwa. Jedyne o czym wtedy myślę, to pulsująca w twoich bladych, martwych żyłach krew. Bo pulsuje, prawda? Szumi ci w uszach, choć mam wrażenie, że jej cichy szmer jest głośniejszy niż ryk rozjuszonego Rogogona...- urwał, mrużąc swe ciemne, lśniące pod maską obojętności oczy- Gadam jak obłąkany, prawda?
Skinęła głową, głośno przełykając ślinę.
-Trochę.
Roześmiał się dziko, z hukiem odstawiając butelkę na pokryty drobnymi kamyczkami dziedziniec.
-Taki właśnie byłem wcześniej Dafne- szepnął, próbując pochwycić w palce opadający jej na ramię kosmyk długich, lśniących włosów- Po prostu zły. I wiesz co? Dalej taki jestem. Tyle, że pragnę dzielić to popieprzone życie z kimś jeszcze. 
Dafne otworzyła szeroko usta, po czym zamknęła je szybko. Słowa płynące z ust Szmalcownika przerażały ją, lecz równie mocno fascynowały. Patrzyła na niego tak, jakby widziała go po raz pierwszy. Doskonale rozumiała szlamowatą Granger i każdą kobietę, której Scabior skradł serce. Tak samo, jak codziennie robił to Draco. Dwa zimne dranie. Dwa kamienne serca, dwie czarne jak smoła dusze. Takich albo się kocha, albo nienawidzi. 
-To zrób to- powiedziała cicho, przełykając głośno ślinę- Nie pozwól by ją zabito.
-Nie mogę!- syknął, zaciskając wściekle zęby- Po prostu nie mogę. 
-Dlaczego?
Warknął niezadowolony, karcąc ją wzrokiem.
-Ciekawska szelma- stwierdził, po czym wbijając wzrok w majaczącą w oddali sowę dodał- Oprócz tego, że niezły ze mnie drań, równie wielki ze mnie egoista. Chce żyć. Nie oddam tego tak łatwo, tym bardziej, że na Slazara, drugiego nie dostanę. Poza tym... On i tak wygra Dafne. Życie szlamy nic nie znaczy, ani dla niego ani dla dobra pieprzonego świata.
-Ale dla ciebie tak- mruknęła wstając.
Westchnął ciężko, patrząc na nią wilkiem. Miał dość utarczek z przebiegłą Ślizgonką. Nie ważne jak bardzo się starał, zawsze potrafiła go przegadać. 
-Potter zbliża się do zamku- powiedział, patrząc na siedzącego na pobliskim drzewie kruka. 
Dafne zmrużyła zdumiona oczy i odruchowo spróbowała złapać go za ramię. Drgnął czując przenikającą go, chłodną materię.
-Co?
Uśmiechnął się niebezpiecznie.
-Myślałaś, że zostawi przyjaciół na pastwę Czarnego Pana? Jego lwie serduszko na to nie pozwala. Nie wspominając o urażonej dumie, honorze i innych typowych dla bohatera dupereli. 
-Przecież...-urwała, prychając niezadowolona- Nie możesz pozwolić by się tu zjawił. Nie ma szans z oddziałami...
-Wiem- mruknął, przerywając jej- I kompletnie mnie to nie obchodzi.
-Kłamiesz Scabior- stwierdziła- Cały czas okłamujesz wszystkich dookoła. Nawet przed sobą grasz pozbawionego uczuć dupka. Może i jesteś zły, ale na pewno nie pozbawiony uczuć. Nienawiść, żal i ta cholerna miłość do niewartej ciebie szlamy. Skończ tą szopkę- syknęła i nie obdarzając go choćby przelotnym spojrzeniem, zniknęła za grubymi murami zamku.
Siedzący niedaleko kruk wlepił w niego swe czarne niczym onyksy ślepia. Scabior zmrużył gniewnie oczy i machnięciem ręki posłał w jego kierunku oszołamiacza. Zwierzę zacharczało gardłowo, w ostatniej chwili uchylając się przed nadlatującym zaklęciem. 
Siedząca po drugiej strony kamiennej ściany Dafne westchnęła znużona. Potter. Nazwisko Pottera prześladowało ją od lat. Myśląc, że latami modliła się by to imię jej Dracona budziło taki postrach, nie potrafiła ukryć uśmiechu. Sfrustrowany niepowodzeniami Draco, zerwał z nią, winiąc ją za wszelkie porażki. . Gdyby nie Rosier, który tylko pchnął ją we właściwie ręce, wciąż wiodła by pełen żalu i zawiści żywot. Coraz trudniej było ukryć ten fakt przed Scabiorem, który mimo swych wad stawał się jej coraz bliższy. I choć nie raz miała ochotę rzucić w niego avadą cieszyła się, że to właśnie jemu towarzyszyć będzie do końca jego życia. Tylko na Salazara, co potem?

 *** 
Chłód i ciemność. Nie tylko na dziedzincu pogrążonej w ciszy szkoły. Także w niej. Odkąd wyszedł, trzaskając drzwiami i znikając za lodową maską, nie potrafiła przestać o nim myśleć. Uśmiechnęła się zdając sobie sprawę, że po raz pierwszy odkąd go poznała, nie bała jawnie przyznać się do tego, że cały jej świat wirował tylko wokół niego. Voldemort, horkruksy, a nawet Ron czy Harry, przestawali mieć dla niej jakiekolwiek znaczenie, gdy tylko ON był w pobliżu. To jego oddech chciała czuć na swym policzku. Jego lodowatą dłonią chłodzić gorące od strachu czoło. Przytulać się do jego piersi, wdychać jego zapach. Chciała JEGO. A tymczasem sprawiła, że znów ją znienawidził. Znów odszedł. Mimo żalu, który zatruwał jej serce, wiedziała, że raniąc go sprawi, że wieczorne zajście stanie się dla niego mniej bolesne. Uciszy jego budzące się do życia sumienie, ukoi zmęczone myśli. Pozwoli mu zapomnieć.
Pchnęła delikatnie drewnianą ramę okna, które z cichym skrzypnięciem stuknęło o kamienną ścianę zamku. Przymykając oczy pozwoliła, by wiatr rozwiał jej dawno nie przycinane włosy. Biorąc wdech poczuła doskonale jej znaną, ostrą woń papierosów i taniego alkoholu. Serce podeszło jej do gardła a krew zaszumiała w uszach. Przełykając głośno ślinę odwróciła się, próbując uchwycić spojrzenie stojącego w ciemnym rogu pokoju Szmalcownika. 
-Proszę...
Podniósł rękę i niedbałym machnięciem uciszył patrzącą na niego błagalnie dziewczynę. Zaciskając dłoń na ciernistej różdżce, jednym susem pokonał dzielącą ich przestrzeń. Straciła dech patrząc w jego ciemne, przepastne oczy tak pełne gniewu, że musiała odwrócić wzrok.
-Nie mamy za wiele czasu- szepnął gardłowo, ponownie przyciągając jej spojrzenie.
-Nie rozumiem...
-Nie musisz- warknął Scabior, mocnym szarpnięciem przyciągając ją do siebie.
Otworzyła zdumiona usta, nie spuszczając wzroku z zaciśniętych gniewnie, wąskich usta Szmalcownika.
-Co się dzieje?- zapytała, czując jak nogi odmawiają jej posłuszeństwa.
-Nic nowego. Wojna- odparł, szepcząc pod nosem niezrozumiałą dla niej formułkę.
Zakasłała głośno, czując jak drapiący dym wdziera jej się do gardła. Przymknęła oczy, czując delikatne szarpnięcie. Chwilę później znajdowała się na zasnutej mgłą, osłoniętej drzewami polanie. Scabior odepchnął ją brutalnie, wyjmując z kieszeni ciernistą różdżkę.
-Lumos!Blade światło oświetliło jego pokrytą kilkudniowym zarostem twarz. Obwiedzione czarną kredką, ciemne oczy patrzyły na nią chłodno. 
-Żadnych idiotycznych pomysłów Granger- warknął, rozglądając się czujnie dookoła.
Widząc jak jednym krokiem pokonuje dzielącą ich odległość, odsunęła się błyskawicznie, patrząc na niego wściekle. 
-Nigdzie nie idę póki nie wyjaśnisz mi, co się tu do cholery dzieje!- stwierdziła, zakładając ręce na piersi.
-Żartujesz sobie ze mnie, prawda?- syknął, przysuwając się do niej tak blisko, że czuła na sobie jego ciepły, przesiąknięty zapachem whisky oddech.
Zacisnęła dłonie w pięści tak mocno, że czuła jak paznokcie rozcinają jej skórę. Nie rozluźniła ich nawet, gdy poczuła ściekającą po palcach krew. Nie zwracając uwagi na ból, wbiła wzrok w stojącego tuż przed nią mężczyznę. Przełknęła głośno ślinę, czując jak serce podchodzi jej do gardła. 
-Przestań- szepnął pełnym rezygnacji tonem i przymykając oczy, rozprostował jej drżące z bólu, lepkie od krwi palce- Durny nawyk- dodał i machnięciem różdżki zaleczył płytkie rany.
Otworzyła szeroko usta, lecz nie mogąc wydusić z siebie słowa, zamknęła je szybko. 
-Przepraszam za to, co wcześniej powiedziałam- jęknęła, cofając się nieznacznie- Byłam zła i chciałam sprawić ci ból... Przepraszam.
Z trudem powstrzymała pełne zawodu mruknięcie, widząc jak Scabior chowa swe pokryte zadrapaniami ręce do kieszeni kraciastych spodni. Przygryzła wargi, by nie powiedzieć niczego głupiego. 
-Cel został osiągnięty- odparł, odwracając wzrok. 
Nie myśląc o tym, co właśnie zamierza zrobić i jakie będą tego konsekwencje, ujęła w dłonie bladą twarz Szmalcownika i zwróciła ją ku sobie. Udając, że pociągająco niebezpieczne spojrzenie Scabiora nie robi na niej wrażenia, przysunęła się do niego tak, że czuła bijący od niego zapach alkoholu. 
-Popełniłam błąd, przeprosiłam za to, nawet dwukrotnie. Więcej nie zamierzam. Jeśli wciąż nie możesz mi wybaczyć, lepiej odeślij mnie z powrotem do zamku.
Scabior zmrużył zdumiony oczy, rozkoszując się każdym wypowiedzianym przez dziewczynę słowem. Doskonale wiedział, że pociągał ją jako mężczyzna. Od zawsze miał powodzenie, więc nie było dla niego niespodzianką, że młoda szlama zadurzyła się w nim po uszy. Nie spodziewał się jednak, że uczucie którym go darzy, może być głębsze. Prawdziwsze.
-To za mało Granger- wycharczał, zdejmując jej dłonie z twarzy- A może za dużo... To nie ma znaczenia. Lestrange wyruszy za mną gdy tylko dowie się o Twoim zniknięciu. Nie mamy czasu na wyznania. Prawdopodobnie za godzinę bedę już martwy więc na Salazara, ruszmy się stąd!
Przymknęła na moment oczy. Nie oczekiwała, że padnie przed nią na kolana, szepcząc jej pełne romantyzmu frazesy, jednak jego reakcja była tak oschła, że bijące w jej piersi serce, zakołatało boleśnie. Stojąc przed nim myślała tylko o tym, że prawdopodobnie spędza z nim ostatnią godzinę w życiu. Miała ochotę rzucić w siebie Cruciatusem, gdy zdała sobie sprawę, że przez moment zastanawiała się nad tym, jak wielkim sukcesem dla Zakonu będzie śmierć Scabiora. Jak wielką ulgą dla Harrego i reszty powstańców.Nie miała jednak pojęcia, czym będzie dla niej. Nie potrafiła sobie wyobrazić jego braku. Jego pełnych kpiny uśmiechów, mdlącego zapachu alkoholu i krwi, który pokrywał go niczym druga skóra. Drapiącego dotyku pokrytych zadrapaniami dłoni, przenikającego ją na wskroś spojrzenia...  Jego. 
-Zdradzasz swego Pana- stwierdziła, uśmiechając się gorzko.
Uniósł kpiąco brwi, spoglądając na nią z rozbawieniem. Po chwili jego silna dłoń zacisnęła się na jej nadgarstku. Siedząca pod drzewem Dafne westchnęła teatralnie.
-Powiedz jej coś gburze- mruknęła, opierając głowę o pień starego, rozłożystego drzewa-Coś w stylu "Me serce zdradziło go już dawno..." albo "To nie ważne, od dawna jestem wierny tylko tobie...".
Scabior z trudem powstrzymał się od drapieżnego uśmiechu, który cisnął mu się na usta. Przygryzając lekko wargi, skierował się w głąb lasu, ciągnąc za sobą dziewczynę.
-Jego pomysły do mnie przemawiają, a ich realizacja jest iście szatańską fantazją, której nie potrafię się oprzeć- zamyślił się na moment, po czym dodał cicho- Chociaż nigdy nie byłem mu całkowicie oddany.
Hermiona zastanowiła się przez chwilę, wpatrując się w plecy idącego przed nią Szmalcownika.
-Czyli jesteś jego sługą tylko dlatego... że masz z tego ubaw?
Scabior roześmiał się cicho.
-Sam bym tego lepiej nie określił. Wiesz...- urwał, wzdychając ciężko- To szampon czy perfumy?- widząc jej pytające spojrzenie, pokręcił zrezygnowany i przyspieszył kroku- Coś jak róże, ale o wiele delikatniejsze. Trochę cynamonu. Słodki, ale nie ciężki. Ciągle czuję to na sobie.
Odchrząknęła głośno, czując jak na blade policzki wypływa jej wstydliwy rumieniec. 
-To perfumy- odpowiedziała, uśmiechając się zmieszana- Zrobiłam je podczas podróży po kolejnego horkruksa...
Zamilkła, czując na jak grząski grunt wchodzi. Zerknęła niepewnie na idącego dziarsko Scabiora, ale na jego przystojnej twarzy nie malowało się nic prócz kpiącego uśmiechu. Chłodny powiew wiatru wzburzył jego ciemne, spięte w luźny warkocz włosy, które przysłoniły lśniące dziko, kocie oczy. Idąc z nim ramię w ramię i obserwując krążącego nad nimi kruka, przypomniała sobie o długiej, kilkutygodniowej wędrówce do Hogwartu, która (o zgrozo!) była najlepszym okresem w jej życiu. To właśnie wtedy przekonała się, jak bardzo pomyliła się przystając do Rona i Harrego. W myślach dziękowała Scabiorowi za to, że pomógł jej odkryć jej prawdziwe ja. To właśnie dzięki niemu zrozumiała, że nie zasługuje na miłość kogoś tak szlachetnego jak Ron, na przyjaźń kogoś tak odważnego jak Harry. Na godło lwa, które przez lata nosiła na piersi. I choć do końca życia będzie czuła się gorliwą Gryfonką, dopuściła do siebie myśl, że równie mocno pasuje do domu węża. Gdyby tylko nie ta brudna krew...- pomyślała, uśmiechając się pod nosem. 
Nagle Szmalcownik przystanął i opierając się nonszalancko o gruby pień starego drzewa, założył ręce na piersi. Popatrzyła na niego pytająco, a on w odpowiedzi parsknął cicho.
-Dalej musisz radzić sobie sama- powiedział oschle, machnięciem ręki wskazując jej, w którą stronę powinna iść- Przed północą Evan przyprowadzi do was Pottera i Weasleya. Postaraj się tylko, żeby w zamian za to puścili go wolno. Zasłużył sobie na to Granger. Przekaż...- urwał, przegrzebując kieszenie spodni- Przekaż to Potterowi. Tylko na Salazara, nie próbujcie czarów- dodał, wciskając w jej spoconą dłoń drgający nieznacznie, zimny przedmiot- Nie lubi tego.
Hermiona zerknęła na niego zdumiona, widząc mieniący się w bladym świetle księżyca medalion.
-Oddajesz mi go?- wychrypiała.
Skinął głową.
-Tak przy okazji, następny bibelot jest w skarbcu Lestrangów. A na poparzenia najlepszy jest okład z liści geranium. Śmierdzi, ale szybko łagodzi ból.
Hermiona uniosła zdumiona brwi, obracając medalion w dłoniach.
-Skąd...
-Wszystkiego dowiesz się w swoim czasie- stwierdził, zerkając spod oka na obserwującą go z drzewa Vanję- Nie cierpię podglądaczy.
Dafne parsknęła kpiąco, ale Scabior kompletnie nie zwrócił na nią uwagi. Starając się zapamiętać każdy, najdrobniejszy szczegół, przyglądał się chowającej medalion dziewczynie. Głęboko wdychał przesiąknięte jej zapachem powietrze, rozkoszując się ostatnimi chwilami z nią spędzonymi. Misternie segregował w pamięci wszelkie związane z nią wspomnienia, przy okazji szydząc ze swej słabości do niej. Uwiodła go szlama. Młoda, uparta, będąca całym swym miękkim serduszkiem za cholernym wybrańcem dziewczyna Weasleya... Na śmierdzące stopy trolla, jak mogła być dziewczyną tego tchórzliwego rudzielca? 
-Nie ważne- mruknął cicho, nie odrywając wzroku od stojącej przed nim szlamy.
-Widzę, że humor ci dopisuje- powiedziała Hermiona, wkładając ręce do kieszeni.
Cmoknął niezadowolony.
-Czy ja wiem... Można go określić jako nie za kiepski, ale żeby od razu dobry...
Uśmiechnęła się, widząc igrające w jego oczach rozbawienie. To takiego Scabiora chciała zapamiętać. Pełnego kpiny, tajemniczego, pociągającego, otoczonego drażniącym zapachem papierosowego dymu. Złego łobuza, w którym gdzieś głęboko echem odbijało się coś na kształt uczucia. Serce ścisnęło jej się na myśl, że widzi go po raz ostatni. Nie zastanawiając się nad tym, co właśnie robi, zarzuciła mu ręce na szyję i przylgnęła do jego ciepłego, muskularnego ciała. Po długiej niczym wieczność chwili, kiedy już w duchu zaczęła przeklinać swój słaby, skory do głupich posunięć charakter, poczuła na plecach delikatne muśnięcie jego szorstkich dłoni. Zamknęła oczy rozkoszując się chłodnym oddechem Szmalcownika, który kojąco drażnił jej blade policzki. 
-Obiecaj mi, że zrobisz wszystko co w twojej mocy, żeby przeżyć tę noc- szepnęła, zacieśniając uścisk.
Scabior uśmiechnął się szeroko, nawijając sobie na palec kosmyk jej ciemnych, falowanych włosów. 
-Obiecuję piękna- odparł i przygryzając swe spierzchnięte usta, z trudem odsunął ją od siebie.
Ostatnim co zobaczył zza kurtyny czarnego jak pióra kruka dymu, był lśniący na jej szczupłym palcu, srebrny pierścień, który ponad dwadzieścia lat temu zdjął z martwej dłoni matki. Zaklął pod nosem zdając sobie  sprawę, że będąca omen śmierci błyskotka wciąż powinna tkwić na jego dłoni. Cholera.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy

Layout by Yassmine