18 sie 2015

IV-These bloody days have broken my heart…

Zielone światło niczym sztylet przecięło panującą dookoła ciemność. Na tle czarnego nieba zarysował się ledwo widoczny kształt, który z sekundy na sekundę stawał się coraz wyraźniejszy. Spomiędzy szczęk olbrzymiej, szmaragdowej czaszki, niczym język wysuwał się wąż. Spowita zieloną mgłą, oświetlała las niczym diabelska latarnia. Panującą w dolinie ciszę rozdarł pełen gniewu krzyk, który błyskawicznie umilkł. Kłąb czarnego, gęstego dymu wzbił się w niebo i zniknął w zielonkawej mgle, otaczającej Mroczny Znak.
-A nich to szlag!- warknęła wyłaniająca się z zarośli kobieta.
Przeczesała swe pokryte błotem, czarne włosy i podeszła do leżącego na ziemi chłopaka. Nie był pierwszą ofiarą wojny, którą znała i która nie zasłużyła na swój przykry los. I choć podczas dzisiejszego ataku Śmierciożerców na ich obóz, nie zauważyła Lestrange, wiedziała, że są na dobrym tropie. Bellatrix ewidentnie wmieszała się w osnuty czarny dymem tłum, czego dowodem były zmaltretowane zwłoki chłopaka.
-Mówiłam, że wystawianie do bitwy dzieciaków to zły pomysł!- powiedziała po chwili, zerkając spod oka na otrzepującą się liści kobietę.
-Nie mamy nikogo innego Jones- mruknęła niezadowolona Audrey, wyciągając z kieszeni wymięta chusteczkę, wyszytą tandetnie wyglądającymi różyczkami.
Hestia pokręciła zrezygnowana głową i machnęła nieznacznie różdżką. Ciało chłopaka uniosło się powoli, zawirowało i przykryte białym całunem opadło zgrabnie na ziemię.
-Nie mogę uwierzyć, że Percy poślubił TAKĄ kobietę- mruknęła cicho, patrząc jak Audrey wyciera chusteczką swe fioletowe, zamszowe kozaki.
-Dla mnie to było oczywiste- powiedział  Charlie, pojawiając się tuż obok niej.
Jego długie, rude włosy były pełne liści a piegowatą twarz pokrywały liczne zadrapania.
-Kogo straciliśmy?- zapytał cicho, przenosząc wzrok na leżące u stóp Hestii ciało.
-Deana Thomasa.... Tylko Deana, prawda?
Charlie uśmiechnął się gorzko i popatrzył na widniejący nad nimi Mroczny Znak.
-Percy sprawdza teren. Chociaż on nazywa to "zabezpieczaniem".
Nagle tuż obok nich rozbłysło jasne, białe światło, z którego wyłonił się blady jak ściana Remus Lupin.
-Wracają!- krzyknął, a stojąca pod drzewem Audrey zaklęła pod nosem.
Nim zdołała sięgnąć po różdżkę, niewielką polanę na której stali, zasnuły kłęby czarnego dymu. Charlie pociągnął za sobą oniemiałą Jones i uderzając zaklęciem oszołamiającym w stojącego na ich drodze Dołohowa, schronił się za wysokim krzakiem jeżyn. Lupin machnął różdżką i odbił pędzący w jego kierunku urok, z trudem unikając celującego w niego avadą Notta.
-Percy!- krzyknęła przerażona Audrey i zrywając się do biegu, pognała w las.
Strumień czerwonego światła minął ją zaledwie o kilka cali. Sięgnęła po różdżkę i strzeliła zaklęciem w goniącego ją Śmierciożercę. Zaklęcie zwaliło go z nóg, jednak po chwili znów był tuż za nią.
-Crucio!
-Protego!- krzyknęła, gwałtownie skręcając w kierunku miejsca, w którym po raz ostatni widziała męża.
Ostre gałęzie raniły ją w twarz i darły przepięknie zdobiony płaszcz, lecz po raz drugi dzisiejszego dnia, nie to było dla niej najważniejsze. Otarła dłonią ściekającą po policzku krew i zerknęła przez ramię. Mężczyzna biegł coraz wolniej, jakby uznając swą porażkę. Zmęczona przebiegła jeszcze parę metrów. Gdy z trudem łapała oddech, przywarła plecami do szorstkiego pnia i rozejrzała się dookoła.
-Percy!- krzyknęła, czując jak serce podchodzi jej do gardła.
Przecież musi gdzieś tu być!- pomyślała zrozpaczona, odcinając się od dobiegajacych z polany krzyków. Oddałaby wszystko, by choć na moment cofnąć się do chwili, gdy zdecydowali się przyłączyć do wojny toczonej przez Zakon. Nie miała pojęcia jak potoczyły by się wtedy jej losy, jednak wszystko byłoby lepsze, niż śmierć w ciemnym, przesiąkniętym zapachem śmierci lesie.
Nagle, kilka metrów przed nią pojawiła cię wysoka, zakapturzona postać.
-Drętwota!- krzyknęła, lecz Śmierciożerca z łatwością odbił zaklęcie i uśmiechając się niebezpiecznie, zdjął z twarzy groteskowo wyglądającą maskę.
-Nie za ładna, kiepsko znająca się na magii, tchórzliwa... Musisz być żoną Weasleya- powiedział Lucjusz, napawając się bijącym od niej strachem.
Audrey wzięła głęboki wdech, chcąc opanować ogarniającą ją trwogę. Zakon, Percy, Potter, horkruksy, wojna...
-Impedimento!
Malfoy warknął wściekle i odbijając lecące w jego kierunku zaklęcie krzyknął:
-Avada Kedavra!
Strumień zielonego światła uderzył ją w pierś. Jej oczy rozwarły się szeroko a ciało wygięło w łuk. Przez chwilę wisiała w powietrzu, po czym niczym szmaciana lalka upadła na ziemię.
Malfoy popatrzył na leżące na ziemi zwłoki i podszedł bliżej. W pustych oczach kobiety odbijał się widniejący na niebie Mroczny Znak. Lucjusz uśmiechnął się zadowolony i depcząc leżącą obok ciała różdżkę, deportował się. Wciąż miał sporo do zrobienia.

***

Przesunął palcem po przypominającym tatuażu, który z sekundy na sekundę robił się coraz ciemniejszy. Kolejny tego dnia Mroczny Znak pojawił się na niebie i niczym nowa konstelacja oświetlał zielonkawym światłem przesiąknięty zapachem śmierci las. Jego lewe ramię nieznacznie pulsowało, lecz nie zwracał już na to uwagi. Od momentu gdy kilka dni temu Zakon wpadł na trop grupy Lestrange, przeklęte znamię nie dawało o sobie zapomnieć. Na przemian ogrzewało i chłodziło, czerniało i bladło, pulsowało i szczypało. Całe jego ciało aż rwało się, by ruszyć do walki, jednak niemożliwym było wykonanie rozkazu, nie rezygnując z wykonania poprzedniego. Jedyną osobą, dla której poświęcił by zadanie powierzone mu przez Malofya, był Czarny Pan. Ten jednak nie kwapił się z wezwaniem go przed swe oblicze, z czego Scabior był szczerze zadowolony. Jego banda nieudaczników wróciła zaledwie kilka godzin temu, w znacznie okrojonym składzie. Narzekając i wciąż trzęsąc portkami, przekazali mu najświeższe rozkazy. Nagroda za złapanie któregokolwiek z przyjaciół Pottera, podwoiła się. Nie było jednak ani słowa o medalionie. Dostarczenie go Czarnemu Panu w tej chwili, było więc ryzykowne i nieopłacalne. Za to Granger...
Machnął nieznacznie dłonią i przywołał do siebie lekko podciętego Greybacka.
-Czarny Pan wciąż gości na dworze Malfoyów?
Wilkołak przetarł swe przekrwione ślepia i pokręcił głową.
-Po... rozmowie z nami zniknął.
-A dziewczyna? Obudziła się już?
-A cholera ją wie, kazałeś nie zaglądać do namiotu...
-Więc nie zaglądacie- mruknął kpiąco Scabior, podchodząc do biesiadujących wokół ogniska Szmalcowników- Żebyście wy zawsze tacy posłuszni byli!- dodał, zabierając jednemu z nich butelkę whisky.
Drapiący w gardło trunek szybko ogrzał jego wyczerpane przez humory mrocznego znaku ciało. Ściskając w dłoni butelkę z grubego szkła, wszedł do namiotu i uśmiechając się z rozbawieniem, zawiesił wzrok na próbującej pozbyć się więzów dziewczynie.
-To na nic piękna- mruknął, upijając nieco whisky-Nie marnuj sił, przydadzą ci się na później.
Dziewczyna drgnęła na dźwięk jego pozbawionego uczuć głosu, który groteskowo kontrastował z szerokim, szelmowskim uśmiechem, który pojawił się na jego twarzy niczym zwiastujący klęskę kruk.
-To boli- syknęła cicho, nie mając pojęcia kim jest stojący przed nią mężczyzna.
Zaniedbany, zmęczony, ubrany w praktyczny, choć przedziwnie wyglądający płaszcz i ciemnozielone spodnie w kratę. Niewątpliwie był Szmalcownikiem. Poczuła pojawiającą się gdzieś głęboko w niej nadzieję. O wiele łatwiej było uciec z rąk zapijaczonego szmuglera niż doświadczonego Śmierciożercy.
Scabior popatrzył na nią obojętnie. Nie chciał zrobić jej krzywdy. Z drugiej zaś strony nie zamierzał uprzyjemniać jej podróży. Była szlamą. Osobą niegodną uwagi żadnego, czystokrwistego czarodzieja. Niegodną jego uwagi. Po chwili zastanowienia uśmiechnął się zdumiony.
-Wiesz słonko, udała ci się niebywale trudna sztuka- mruknął i nie patrząc więcej na nią, wyszedł z namiotu.
Klepnął przysypiającego przy ognisku Szmalcownika i wskazał na siedzącą na łóżku dziewczynę.
-Zdejmij jej to.
Greyback zerknął na niego spode łba i wyrywając mu z rąk butelkę whisky warknął:
-A jeśli zechce uciec?
Scabior wzruszył ramionami i wkładając ręce do kieszeni kraciastych spodni odparł:
-Zabij ją.
Wilkołak roześmiał się zadowolony, a na jego szpetnej twarzy widać było jak wielkie nadzieje pokłada w temperamencie Granger. Scabior odszedł od obozowiska i przysiadł pod drzewem, z dala od głośnych wrzasków kompanii. Odetchnął z ulgą, patrząc na lśniący na niebie mroczny znak. Przeklęty dzień dobiegał końca. Miał dość wrzącego w nim uczucia. Miał dość szlamy, która je w nim wyzwoliła. Wziął głęboki wdech i przesuwając palcem po konturach widniejącego na przedramieniu tatuażu, poczuł jak targające nim przed chwilą doznanie, znika bez śladu. Znów był sobą. Obojętnym, opanowanym, nieludzkim Scabiorem. I choć uczucie, które niczym trucizna wdarło się do jego serca i umysłu, przez sekundę wydawało mu się nawet przyjemne, o wiele lepiej było, gdy wszelkie emocje tłumił w zarodku. Szczególnie takie, jak wyzwolona przez Granger nienawiść.

***

Brak marzeń.
Brak snów.
Brak przeszłości.
Brak przyszłości.
Lód. Lód i ogień.

"Dusza o którą nie walczy nikt.

1 komentarz:

  1. Uwielbiam twojego Scabiora! Jezu strasznie żałuję, że Rowling nie rozwinęła jego postaci.

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy

Layout by Yassmine