Zielone
światło niczym sztylet przecięło panującą dookoła ciemność. Na tle czarnego
nieba zarysował się ledwo widoczny kształt, który z sekundy na sekundę stawał
się coraz wyraźniejszy. Spomiędzy szczęk olbrzymiej, szmaragdowej czaszki,
niczym język wysuwał się wąż. Spowita zieloną mgłą, oświetlała las niczym
diabelska latarnia. Panującą w dolinie ciszę rozdarł pełen gniewu krzyk, który
błyskawicznie umilkł. Kłąb czarnego, gęstego dymu wzbił się w niebo i zniknął w
zielonkawej mgle, otaczającej Mroczny Znak.
-A
nich to szlag!- warknęła wyłaniająca się z zarośli kobieta.
Przeczesała
swe pokryte błotem, czarne włosy i podeszła do leżącego na ziemi chłopaka. Nie
był pierwszą ofiarą wojny, którą znała i która nie zasłużyła na swój przykry
los. I choć podczas dzisiejszego ataku Śmierciożerców na ich obóz, nie
zauważyła Lestrange, wiedziała, że są na dobrym tropie. Bellatrix ewidentnie
wmieszała się w osnuty czarny dymem tłum, czego dowodem były zmaltretowane
zwłoki chłopaka.
-Mówiłam,
że wystawianie do bitwy dzieciaków to zły pomysł!- powiedziała po chwili,
zerkając spod oka na otrzepującą się liści kobietę.
-Nie
mamy nikogo innego Jones- mruknęła niezadowolona Audrey, wyciągając z kieszeni
wymięta chusteczkę, wyszytą tandetnie wyglądającymi różyczkami.
Hestia
pokręciła zrezygnowana głową i machnęła nieznacznie różdżką. Ciało chłopaka
uniosło się powoli, zawirowało i przykryte białym całunem opadło zgrabnie na
ziemię.
-Nie
mogę uwierzyć, że Percy poślubił TAKĄ kobietę- mruknęła cicho, patrząc jak
Audrey wyciera chusteczką swe fioletowe, zamszowe kozaki.
-Dla
mnie to było oczywiste- powiedział
Charlie, pojawiając się tuż obok niej.
Jego
długie, rude włosy były pełne liści a piegowatą twarz pokrywały liczne
zadrapania.
-Kogo
straciliśmy?- zapytał cicho, przenosząc wzrok na leżące u stóp Hestii ciało.
-Deana
Thomasa.... Tylko Deana, prawda?
Charlie
uśmiechnął się gorzko i popatrzył na widniejący nad nimi Mroczny Znak.
-Percy
sprawdza teren. Chociaż on nazywa to "zabezpieczaniem".
Nagle
tuż obok nich rozbłysło jasne, białe światło, z którego wyłonił się blady jak
ściana Remus Lupin.
-Wracają!-
krzyknął, a stojąca pod drzewem Audrey zaklęła pod nosem.
Nim
zdołała sięgnąć po różdżkę, niewielką polanę na której stali, zasnuły kłęby
czarnego dymu. Charlie pociągnął za sobą oniemiałą Jones i uderzając zaklęciem
oszołamiającym w stojącego na ich drodze Dołohowa, schronił się za wysokim
krzakiem jeżyn. Lupin machnął różdżką i odbił pędzący w jego kierunku urok, z
trudem unikając celującego w niego avadą Notta.
-Percy!-
krzyknęła przerażona Audrey i zrywając się do biegu, pognała w las.
Strumień
czerwonego światła minął ją zaledwie o kilka cali. Sięgnęła po różdżkę i
strzeliła zaklęciem w goniącego ją Śmierciożercę. Zaklęcie zwaliło go z nóg,
jednak po chwili znów był tuż za nią.
-Crucio!
-Protego!- krzyknęła, gwałtownie
skręcając w kierunku miejsca, w którym po raz ostatni widziała męża.
Ostre
gałęzie raniły ją w twarz i darły przepięknie zdobiony płaszcz, lecz po raz
drugi dzisiejszego dnia, nie to było dla niej najważniejsze. Otarła dłonią
ściekającą po policzku krew i zerknęła przez ramię. Mężczyzna biegł coraz
wolniej, jakby uznając swą porażkę. Zmęczona przebiegła jeszcze parę metrów.
Gdy z trudem łapała oddech, przywarła plecami do szorstkiego pnia i rozejrzała
się dookoła.
-Percy!-
krzyknęła, czując jak serce podchodzi jej do gardła.
Przecież
musi gdzieś tu być!- pomyślała zrozpaczona, odcinając się od dobiegajacych z
polany krzyków. Oddałaby wszystko, by choć na moment cofnąć się do chwili, gdy
zdecydowali się przyłączyć do wojny toczonej przez Zakon. Nie miała pojęcia jak
potoczyły by się wtedy jej losy, jednak wszystko byłoby lepsze, niż śmierć w
ciemnym, przesiąkniętym zapachem śmierci lesie.
Nagle,
kilka metrów przed nią pojawiła cię wysoka, zakapturzona postać.
-Drętwota!-
krzyknęła, lecz Śmierciożerca z łatwością odbił zaklęcie i uśmiechając się
niebezpiecznie, zdjął z twarzy groteskowo wyglądającą maskę.
-Nie
za ładna, kiepsko znająca się na magii, tchórzliwa... Musisz być żoną Weasleya-
powiedział Lucjusz, napawając się bijącym od niej strachem.
Audrey
wzięła głęboki wdech, chcąc opanować ogarniającą ją trwogę. Zakon, Percy,
Potter, horkruksy, wojna...
-Impedimento!
Malfoy
warknął wściekle i odbijając lecące w jego kierunku zaklęcie krzyknął:
-Avada Kedavra!
Strumień
zielonego światła uderzył ją w pierś. Jej oczy rozwarły się szeroko a ciało
wygięło w łuk. Przez chwilę wisiała w powietrzu, po czym niczym szmaciana lalka
upadła na ziemię.
Malfoy
popatrzył na leżące na ziemi zwłoki i podszedł bliżej. W pustych oczach kobiety
odbijał się widniejący na niebie Mroczny Znak. Lucjusz uśmiechnął się
zadowolony i depcząc leżącą obok ciała różdżkę, deportował się. Wciąż miał
sporo do zrobienia.
***
Przesunął
palcem po przypominającym tatuażu, który z sekundy na sekundę robił się coraz
ciemniejszy. Kolejny tego dnia Mroczny Znak pojawił się na niebie i niczym nowa
konstelacja oświetlał zielonkawym światłem przesiąknięty zapachem śmierci las.
Jego lewe ramię nieznacznie pulsowało, lecz nie zwracał już na to uwagi. Od
momentu gdy kilka dni temu Zakon wpadł na trop grupy Lestrange, przeklęte
znamię nie dawało o sobie zapomnieć. Na przemian ogrzewało i chłodziło,
czerniało i bladło, pulsowało i szczypało. Całe jego ciało aż rwało się, by
ruszyć do walki, jednak niemożliwym było wykonanie rozkazu, nie rezygnując z
wykonania poprzedniego. Jedyną osobą, dla której poświęcił by zadanie
powierzone mu przez Malofya, był Czarny Pan. Ten jednak nie kwapił się z
wezwaniem go przed swe oblicze, z czego Scabior był szczerze zadowolony. Jego
banda nieudaczników wróciła zaledwie kilka godzin temu, w znacznie okrojonym
składzie. Narzekając i wciąż trzęsąc portkami, przekazali mu najświeższe
rozkazy. Nagroda za złapanie któregokolwiek z przyjaciół Pottera, podwoiła się.
Nie było jednak ani słowa o medalionie. Dostarczenie go Czarnemu Panu w tej
chwili, było więc ryzykowne i nieopłacalne. Za to Granger...
Machnął
nieznacznie dłonią i przywołał do siebie lekko podciętego Greybacka.
-Czarny
Pan wciąż gości na dworze Malfoyów?
Wilkołak
przetarł swe przekrwione ślepia i pokręcił głową.
-Po...
rozmowie z nami zniknął.
-A
dziewczyna? Obudziła się już?
-A
cholera ją wie, kazałeś nie zaglądać do namiotu...
-Więc
nie zaglądacie- mruknął kpiąco Scabior, podchodząc do biesiadujących wokół
ogniska Szmalcowników- Żebyście wy zawsze tacy posłuszni byli!- dodał,
zabierając jednemu z nich butelkę whisky.
Drapiący
w gardło trunek szybko ogrzał jego wyczerpane przez humory mrocznego znaku
ciało. Ściskając w dłoni butelkę z grubego szkła, wszedł do namiotu i
uśmiechając się z rozbawieniem, zawiesił wzrok na próbującej pozbyć się więzów
dziewczynie.
-To
na nic piękna- mruknął, upijając nieco whisky-Nie marnuj sił, przydadzą ci się
na później.
Dziewczyna
drgnęła na dźwięk jego pozbawionego uczuć głosu, który groteskowo kontrastował
z szerokim, szelmowskim uśmiechem, który pojawił się na jego twarzy niczym
zwiastujący klęskę kruk.
-To
boli- syknęła cicho, nie mając pojęcia kim jest stojący przed nią mężczyzna.
Zaniedbany,
zmęczony, ubrany w praktyczny, choć przedziwnie wyglądający płaszcz i
ciemnozielone spodnie w kratę. Niewątpliwie był Szmalcownikiem. Poczuła
pojawiającą się gdzieś głęboko w niej nadzieję. O wiele łatwiej było uciec z
rąk zapijaczonego szmuglera niż doświadczonego Śmierciożercy.
Scabior
popatrzył na nią obojętnie. Nie chciał zrobić jej krzywdy. Z drugiej zaś strony
nie zamierzał uprzyjemniać jej podróży. Była szlamą. Osobą niegodną uwagi
żadnego, czystokrwistego czarodzieja. Niegodną jego uwagi. Po chwili
zastanowienia uśmiechnął się zdumiony.
-Wiesz
słonko, udała ci się niebywale trudna sztuka- mruknął i nie patrząc więcej na
nią, wyszedł z namiotu.
Klepnął
przysypiającego przy ognisku Szmalcownika i wskazał na siedzącą na łóżku
dziewczynę.
-Zdejmij
jej to.
Greyback
zerknął na niego spode łba i wyrywając mu z rąk butelkę whisky warknął:
-A
jeśli zechce uciec?
Scabior
wzruszył ramionami i wkładając ręce do kieszeni kraciastych spodni odparł:
-Zabij
ją.
Wilkołak
roześmiał się zadowolony, a na jego szpetnej twarzy widać było jak wielkie
nadzieje pokłada w temperamencie Granger. Scabior odszedł od obozowiska i
przysiadł pod drzewem, z dala od głośnych wrzasków kompanii. Odetchnął z ulgą,
patrząc na lśniący na niebie mroczny znak. Przeklęty dzień dobiegał końca. Miał
dość wrzącego w nim uczucia. Miał dość szlamy, która je w nim wyzwoliła. Wziął
głęboki wdech i przesuwając palcem po konturach widniejącego na przedramieniu
tatuażu, poczuł jak targające nim przed chwilą doznanie, znika bez śladu. Znów
był sobą. Obojętnym, opanowanym, nieludzkim Scabiorem. I choć uczucie, które
niczym trucizna wdarło się do jego serca i umysłu, przez sekundę wydawało mu
się nawet przyjemne, o wiele lepiej było, gdy wszelkie emocje tłumił w zarodku.
Szczególnie takie, jak wyzwolona przez Granger nienawiść.
***
Brak marzeń.
Brak snów.
Brak przeszłości.
Brak przyszłości.
Lód. Lód i ogień.
"Dusza o którą nie walczy
nikt.
Uwielbiam twojego Scabiora! Jezu strasznie żałuję, że Rowling nie rozwinęła jego postaci.
OdpowiedzUsuń